Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępa do stajni, jako szkapa, znająca dobrze drogę. Młody człowiek szybko dogonił ją, zatrzymał konia i wspiął się na palce, aby zajrzeć na dno wózka. Rozciągnięty był na niem człowiek sześćdziesięcioletni, gruby, nizki, przewrócony na wznak, z twarzą tak ciemno-szkarłatną, że wydawała się czarna.
Zdziwienie Jana było tak wielkie, że zaczął wołać na cały głos.
— Hej, człowieku!... Śpi u licha, czy pijany?...
O, to stary Mucha, ojciec dwóch dziewcząt stamtąd!...
— Co to, do stu piorunów?! Czyżby wyciągnął kopyta?! To ci dopiero heca!
Mucha, porażony atakiem apopleksji, zipał jeszcze, ciężko i szybko dysząc. Widząc to, Jan rozciągnął go na wózku, a głowę uniósł mu do góry i oparł o ławkę, potem wskoczył pośpiesznie na wózek i zaciął konia, wioząc umierającego galopem do jego domu, w obawie, aby nie skończył po drodze.
Skręcał właśnie na plac przed kościołem, kiedy zobaczył Frankę, stojącą na progu ojcowego domu. Widok Jana, siedzącego na ich karjolce i powożącego, wprawił ją w zdumienie:
— Co to? — zapytała.
— Ojciec twój zachorzał.
— Gdzie? co?
— Tutaj, zobacz.
Wlazła na koło i spojrzała. Na chwilę stała oszołomiona, nie rozumiejąc nic, patrząc bezmyślnie na fjoletową twarz, której jedna połowa skręcona była konwulsyjnie, jak gdyby gwałtem pociągnięta od dołu ku górze. Zapadał wieczór, wielki płowy obłok żółcił niebo, oświetlając konającego ognistą łuną.
Nagle, wybuchła łkaniem, zeskoczyła z koła i pobiegła do domu uprzedzić siostrę.
— Lizko! Lizko!... Boże!... o, Boże!...
Zostawszy sam, Jan zawahał się na chwilę. Nie mógł przecież zostawić starego na dnie karjolki.