Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, który mógłby zmiażdżyć byka, obalił na ziemię usiłującą podnieść się Jakóbkę.
— A! ladacznico!
Zawyła z bólu, przecząc oczywistości wściekłym krzykiem.
— To nieprawda!
Zaledwie zdolny był powstrzymać się od skopania butami obnażonego brzucha, drgającego jeszcze spazmem szału.
— Widziałem go!... Przyznaj się, bo cię zaduszę!
— Nie, nie, nieprawda!
Kiedy wreszcie podniosła się i opuściła spódnicę, stanęła znów przed nim zuchwała, wyzywająca, zdecydowana wyzyskać swoją przewagę.
— A zresztą, co cię to obchodzi? Cóż to? żoną ci jestem, czy co?... Kiedy nie chcesz, żebym sypiała w twojem łóżku, wolno mi sypiać gdzie mi się podoba.
I zagruchała, jak gołębica, głosem lubieżnej drwiny.
— Wynoś się, daj mi zejść... Pójdę sobie jeszcze dziś wieczór!
— Zaraz, natychmiast!
— Nie, wieczorem... Zdążysz się jeszcze namyślić.
Dygotał cały, nie posiadając się z wściekłości, nie wiedząc na kim ma wywrzeć swój gniew. Nie starczyło mu odwagi na wyrzucenie jej odrazu na ulicę, z jakąż rozkoszą jednak byłby wypędził na zbity łeb jej kochanka. Ale gdzie go teraz znaleźć? Wgramolił się wprost na górę do szopy, kierując się pootwieranemi drzwiami, nie zaglądając wcale do posłań. Kiedy zeszedł na dół, czterej fornale, tak samo jak i Jan pod swoim okapem, ubierali się, jak gdyby dopiero co zbudzeni. Który z tych pięciu? Każdy z nich mógł być tak samo dobrze winowajcą, a może wszyscy, jeden po drugim? Miał jednak na-