Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wynalazków... Nie, nie... wszystko na nic, — chłop zostanie chłopem!
Biła dziesiąta. Na ostatnie słowa starego, które rąbnęły siekierą, jak wyrok nieodwołalny, poszła Róża po garnek z kasztanami, który pozostawiła w ciepłym popiele na trzonie kuchennym, chcąc, jak obowiązuje zwyczaj w wieczór Wszystkich Świętych, uraczyć swoich gości. Przyniosła też dwa litry białego wina, aby uczta była kompletna. Z chwilą pojawienia się na stole kasztanów i wina zapomniano o wszystkich opowiadaniach i czytaniach; zapanowała odrazu wesołość; paznogcie i zęby zabrały się rączo do roboty wyłuskiwania owoców ze spieczonych i dymiących się jeszcze ich łupin. Starsza nie mogąc jeść tak prędko jak inni, zgarnęła odrazu swoją część do kieszeni... Bécu i Hjacynt pożerali je razem z łupinami, rzucając je sobie zdaleka w szeroko otwarte usta, gdy przeciwnie, Palmira, ośmielona już nieco, niezmiernie starannie oczyszczała jądra i karmiła niemi Hilarjona, jak indyczkę. Dzieci bawiły się robieniem z kasztanów „kiszki“. Flądra nadgryzała łupinę, potem ściskała kasztan w palcach, aby wydobyć z niego cienką strugę soku, który Delfin i Nénesse zlizywali apetycznie. Bardzo im to smakowało. Liza i Franka postanowiły iść za ich przykładem. Objaśniono po raz ostatni świecę i trącono się kieliszkami za pomyślność wszystkich obecnych. Zrobiło się jeszcze cieplej, rudy opar unosił się nad gnojową podściółką, świerszcz ćwierkał głośniej, krowy miażdżyły w zębach miarowem, łagodnem rozcieraniem łupiny kasztanów, które im rzucano, aby i one brać mogły udział w uczcie.
O wpół do jedenastej zaczęto rozchodzić się. Pierwsza odeszła Fanny, zabierając z sobą Nénesse’a. Za nimi poszli, kłócąc się po drodze jeszcze, Bécu i Hjacynt, którym zimne powietrze ulicy wpędziło ponownie do głowy opary winne, tak że zdaleka słychać było, jak Flądra i Delfin, z których każde podtrzymywało własnego rodzica, popychali zataczających się