Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/668

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Koronki... tu do rękawa, — bąkała.
— Więceś to widziała, patrzałaś na to? — szeptał, lodowaciejąc na myśl, że i ona może brała udział.
Lecz musieli umilknąć, bo niektóre osoby zwracały już ku nim głowy. Przez chwilę stał Vallagnosc nieruchomo, pod wpływem przykrego wahania. Co tu począć? Postanowił wejść do Bourdoncle’a, kiedy spostrzegł Moureta, przechodzącego przez galeryę. Kazał żonie zaczekać i schwycił za ramię starego kolegę, któremu urywanemi słowy, wyjaśnił rzecz całą. Mouret wprowadził go czemprędzej do swego gabinetu, uspokoił co do złych następstw, zapewnił, że nie potrzebuje wdawać się w tę sprawę i objaśnił w jaki sposób prawdopodobnie załatwioną będzie. Kradzież ta nie sprawiła na nim wrażenia, jak gdyby się jej oddawna spodziewał.
Lecz Vallagnosc, uwolniwszy się od obawy natychmiastowego aresztu, nie tak spokojnie zapatrywał się na tę przygodę. Padł na fotel i będąc już w stanie rozumować, zaczął utyskiwać nad swojem położeniem.
— Czy podobna? A więc wszedłem w rodzinę złodziejów! Przez głupotę ożeniłem się jedynie dla przypodobania się ojcu!
Zdziwiony tą gwałtownością chorowitego dziecka, Mouret patrzał na płaczącego, przypominając sobie dawne jego pozowanie na pesymistę. Alboż nie dowodził ze dwadzieścia razy, że życie jest