Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/549

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kamienia i ślusarzy spajających żelazne sztaby ogromnego wiązania. Już się fasada wznosiła, zarysowywała rozległy portyk i łuki pierwszego piętra, jakby rozwijający się szkic ogromnego pałacu. Właził na drabiny, spierał się z budowniczym o ozdoby, wymagając, aby w całkiem nowym guście były; przeskakiwał przez stosy żelaza i cegieł, schodził nawet do piwnicy. Huk maszyny parowej, zgrzyt cylindrów windy, grzmot młotów, gwar całej ludności roboczej, pośród ogromnej klatki z desek, odurzały go rzeczywiście na niejaką chwilę. Wychodził ztamtąd ubielony wapnem, czarny od opiłków żelaza, w butach obryzganych wodą, ciękącą z kurków, lecz zawsze tak mało uleczony z choroby, że cierpienia wracały i wstrząsały jego sercem coraz silniej, w miarę jak się oddalał od wrzawy warsztatowej. Właśnie tego dnia rozerwawszy się trochę, odzyskał na chwilę wesołość i ożywiony przeglądał albumy z rysunkami mozaik i emaliowanych ozdób z terrakoty, mającemi zdobić fryzy, kiedy zdyszany Jouve przyszedł go szukać, bardzo niezadowolony, że musi swój surdut narażać na pył i kurz pomiędzy materyałami budowlanemi. Mouret najpierw krzyknął, że mogą nań zaczekać; lecz gdy inspektor szepnął jedno słówko, udał się za nim, drżąc cały. Nic już dlań nie istniało: fasada runęła zanim ją wybudowano; co po tym tryumfie pychy, kiedy imię jednej kobiety wymówione zcicha, sprawia mu takie męki!