Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zresztą, tak zrobisz, jak ci się spodoba, — znowu powtórzył Baudu synowicy. — Przedstawiamy ci tylko stan rzeczy; ale się rozporządzisz, jak zechcesz.
Naglił ją wzrokiem, oczekując stanowczej odpowiedzi. Dyoniza, którą te historye jeszcze więcej roznamiętniły do Magazynu Nowości, zamiast ją odwrócić od zamiaru, pod spokojnym i łagodnym wyrazem twarzy, kryła upartą wolę Normandki. Odpowiedziała więc:
— Zobaczymy, mój stryju.
Prosiła, żeby jej wolno było pójść spać z dziećmi wcześniej, bo wszyscy troje byli zmęczeni, a ponieważ dopiero wybiła szósta, chciała jeszcze pozostać chwilę w sklepie. Noc zapadła, ulica była ciemna, padał bowiem od zachodu słońca, drobny i gesty deszcz. Było to dla niej niespodzianką: w kilka chwil kałuże zalały ulicę, w rynsztokach płynęła brudna woda, gęste błoto pokryło chodniki i widać było tylko parasole, popychające się i tłoczące, jakby wielkie ciemne skrzydła. W pierwszej chwili cofnęła się, owiana chłodem, z sercem jeszcze więcej ściśniętem, pod wpływem tego sklepu źle oświeconego i ponurego o tej godzinie. Wilgotny powiew, oddech starej dzielnicy, przenikał z zewnątrz; zdawało się, iż ścieki z parasoli, dochodziły do kantorów, że bruk ze swemi kałużami i błotem wchodził do sklepu, że do reszty pleśnieje parter, biały od saletry. Był to widok starego, wilgotnego Paryża, od którego