Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy pani Desforges, idąc za Dyonizą, zaczęła powoli wstępować na wschody. Co trzy sekundy, musiała stawać, żeby jej nie porwał tłum schodzących. Pośród żywego drgania całego magazynu, żelazne belki podtrzymujące wschody trzęsły się pod nogami, jak gdyby je poruszał oddech ciżby. Na każdym stopniu, manekin mocno przytwierdzony, miał na sobie to kostium, to paltot, to szlafroczek. Wyglądały one jak podwójny szereg żołnierzy na jakimś zwycięzkim pochodzie. Mała drewniana rączka zatknięta w każdym z nich, nakształt sztyletu w czerwonej bai, wyglądała jak krew na szyi.
Pani Desforges zbliżyła się nakoniec do pierwszego piętra, kiedy ją zatrzymał na chwilę, większy jeszcze ścisk. Miała teraz pod sobą oddziały parterowe, całą rzeszę rozpierzchniętych klientek, z pomiędzy których tylko co się wydobyła. Był to nowy widok: tłum głów widzianych w skurczu, kryjący torsy, ruszający się jak mrowisko. Białe etykiety wyglądały już tylko jak wązkie skrawki papieru; piętrzące się stosy wstążek; zdawały się płasko leżeć; cały przylądek flaneli, przecinała galerya, jakby wysokim murem, dywany zaś i haftowane jedwabie, zdobiące poręcze, wisiały u jej nóg, jak chorągwie procesyjne pod amboną w kościele. W dali dostrzegła kąty galeryj bocznych, jak ze szczytu dzwonnicy, rozpoznają się rogi sąsiednich ulic, na których poruszają się przechodnie, podobni do czarnych plam.