Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ do stu dyabłów, dali mi oślinę! To obrzydliwe, słowo honoru!
— Nie narzekaj! — powiedział Favier — ja głupstwo zrobiłem biorąc rybę, bo mi dali zgniłą.
Wszyscy naraz gadali, oburzając się, żartując. Na końcu stołu przy ścianie, Deloche zajadał w milczeniu. Obdarzony ogromnym apetytem, nigdy go nie mógł zadowolnić; a ponieważ zbyt mało zarabiał, aby opłacać dodatki, krajał ogromne kawały chleba i żarłocznie pożerał najmniej ponętne potrawy. Żartując z niego, wołał któryś z nich:
— Favier, oddaj swoją rybę Deloche’owi, on taką lubi.
— A ty swoje mięso, Hutin! Deloche prosi o nie, na wety.
Biedny chłopiec wzruszał tylko ramionami i nic nie odpowiadał. Cóż był winien temu, że marł z głodu? Zresztą inni także, choć sarkali na potrawy, jednak zapychali się niemi.
Wskutek lekkiego gwizdnięcia, wszyscy umilkli; był to znak, że Mouret i Bourdoncle zjawili się w korytarzu. Od niejakiego czasu, skargi na jadło stały się tak głośne, że dyrekcya postanowiła osobiście przekonać się o stanie rzeczy. Wyznaczyła ona dziennie na osobę jednego franka pięćdziesiąt centymów kucharzowi, który miał z tego opłacić prowizyę, węgiel, gaz i usługę; potem dziwiła się naiwnie, że jadło niedobre. Zrana jeszcze, każdy oddział wybrał delegacyę,