Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLVIII

Ogromny szereg tych wymordowanych
Poszedł. Myślałem, że duchy zobaczę
Gdzieś do łabędzi podobne rumianych,
Od których jęczy powietrze i płacze:       380
Albo że ze ścian ogniem zapisanych
Wyjdą pająki z ognia... straszne tkacze!
Na ściennych ogniach się swych zakołyszą,
I wyrok jakiś ognisty napiszą!


XLIX.

Myślałem! że me noce niespokojne?       385
A dnie jak noce bez gwiazd będą czarne?
W ciemnościach jęki? albo chrzęsty zbrojne?
Tchnienia na czoło chłodne? albo parne? —
I nic!... Ten straszny duch, któremu wojnę
Wydałem, dziecko zostawił bezkarne;       390
A ja podniosłem pierś dumną i twardą
Gotów do końca walczyć z Bożą wzgardą...


L.

Przez dawne oczy to ohydne
Pierwszego ducha dzieło z czasów onych...
Gdy stepy całe dziś w mogiłach widne       395
Wzięły u ludu nazwisko Czerwonych...
Wtenczas ujrzano mię, że w ciele brzydnę
I biorę postać duchów utrapionych.
Ludzie myśleli, że mi gniją trzewa:
A jam był senny jak wąż gdy poziewa...       400


LI.

Czasami z góry... na kolec blaszany
Wieżycy wstąpię... i tak jako owce
Najpierwsze państwa Karacze, Supany
Każę prowadzić przez różne manowce.
Tam je kładziono w skrwawione kurhany,       405
Na stos znoszono chwast, czarne jałowce.
A ja bywało z góry, jak sęp dziki
Widzę te w ogniach ruchome mrówniki.