Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otóż ta flota, przed nami
Przepłynęła – nie spostrzegła.
A ja chcąc wiedzieć gdzie biegła?
Komu niosła miecz zagłady?
Wypłynąłem za nią w ślady,        300
I tu – Bogu memu chwała –
Spotkałem jeden z Armady
Okręt.
Wiadomo że cała
Flota, na morzu odkryta,
Była srogą burzą bita –        305
Otóż, jedna smętna nawa
Co większéj doznała szkody;
Potrzaskana i dziurawa,
Chwiejąca się, pełna wody,
Nie mogąca jéj wyzionąć;        310
Za każdym nowym bałwanem
Już, już – już zdająca się tonąć,
Stała na morzu. – O! Panie,
Choć ja jestem Maurytanem
Sądzę, że politowanie        315
W takiem nieszczęściu i stanie
Od Maurytan się należy? –
Przybiegłem jak sokoł bieży,
I stanąłem jéj przy boku. –
A ci rozbici – ach jaka        320
Chęć życia w ludziach! – gdy nagle
Ujrzeli mię jako ptaka,
Ze skrzydłami, ze skrą w oku:
Mimo bojaźń, – sznury, żagle,
Przemieniali na drabiny,        325
I szli w klatkę jak ptaszyny,
I sami łańcuchy brali –
A drudzy im uragali
Widząc schronionych bezpiecznie,
I drabiny tnąc toporem        330
Krzyczeli: że umrzeć z honorem
I wolnym – jest to żyć wiecznie –
I w morze rzucali ciała –
Portugalska próżna chwała!!!