Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

„Ja zaś, nie mając kieszeni w habicie,
I nie chcąc wieszać tej rzeczy na sobie:
Dałem ją Sawie, by ją schował skrycie,
Aż mi ją przyjdzie na myśl oddać tobie;
A przy tém i list, skropiony obficie       285
Łzami, a w takim pisany sposobie,
Że choć xiądz jestem, w miłostkach nie służę,
Podjąłem się ten list schować w kapturze.


XXXVII.

„Oto jest pismo dziś pisane w nocy,
Czytaj Waść! ja tym czasem na koń siędę;       290
Bar potrzebuje dziś mojéj pomocy
Lub go ocalę, lub niebo zdobędę.“
Beniowski blady jak duch o północy,
Już nie uważał na xiędza gawędę;
Ale otworzył list, czytał i wzdychał,       295
Bo ten list w niebo rwał i w piekło spychał.


XXXVIII.

A naprzód w liście było opisanie
Tego co w drugiéj mojéj pieśni stoi,
To jest: jak zamek wzięto niespodzianie,
Jak go dostano prędzéj niźli Troi,       300
Jak na śmiertelnym już był karawanie
Pan Dzieduszycki, jak w piwnicach broi
Szlachta będąca w zamku na załodze;
Jak Ladawiecki pan zdał rządu wodze,


XXXIX.

A sam zamyślał jechać do Warszawy,       305
I córkę z walki uprowadzić pola. —
„O! mój Zbigniewie nie miéj ty obawy“
Pisała Panna „nigdy Ojca wola...
Nigdy ponęta, nigdy przestrach krwawy,
Nigdy szalone szczęście lub niedola       310
Nie skłonią mego serca do odmiany —
Bądź sławny; — jesteś mój — jesteś kochany.