Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.

Chciałbym więc rozciąć jeden z dawnych dworów,       25
Które na górach stoją nad stawami.
Stawy — to tarcze z tęczowych kolorów,
Gdzie się łabędzie białe za gwiazdami
Gonią, podobne do srebrnych upiorów,
A na nie xiężyc jasnemi oczami       30
Patrzy, na niebie jeden, przez topole,
A drugi taki złoty xiężyc — w dole.


V.

Atoli wnętrze tych domów dopiéro
Poetyczne jest — zwłaszcza jeśli miłość
Oświeci, wonną je napełni myrrą,       35
I ścian drewnianych sprostuje pochyłość;
Podolanek są usta srebrną lirą,
Serca... Ta strofa ma pewną zawiłość,
Któréj nie lubię, lecz ją skończyć muszę. —
Serca są takie jak aniołów dusze.       40


VI.

Sam znałem jedną — lecz nie wspomnę o niéj,
Bo się nadzwyczaj mój rym rozserdeczni.
Od serca mi jéj wiało tyle woni
I tyle światła: że mi dziś słoneczniéj —
Chociaż mi zegar teraz północ dzwoni —       45
Niż gdybym w Boga się patrzał najwieczniéj.
Niech was bluźnierstwa nie rospędza trwoga;
Ona umarła już — Jest częścią Boga,


VII.

Duszą, światłością, wolą, jedną chwilą
Wieczności, wiedzą wszystkiego. — O! dosyć!       50
Niech resztę grobu cyprysy ochylą.
Różom najbielszym jéj żałobę nosić.
Ją słońca drogi mlecznéj nie omylą,
Zdziwiona blaskiem, będzie się podnosić
Jako harmonii lekkiéj głos, bez końca       55
Ze słońc, na wielkie słońca, i nad słońca.