Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLVIII.

Nie widać było posągu Junony
Dalekim oczom zniknął gdzieś Apollo;
Ale dąb widać było zamyślony
Co stał nad zamkiem żeniony z topolą,       380
Lecz z zamku xiężyc wybuchał czerwony
Jak smutny aktor co z Hamleta rolą
Wyjdzie na scenę. Xiężyc wstąpił krwawy
I oczerwieniać zaczął staw Ladawy.


XLIX.

Pan Kaźmierz był z tych, co stawią na tuza       385
Cały majątek; przegrał go i plunął —
Lecz patrząc na ten dom gdzie wziął harbuza,
I z nadziei swych na wiek wieków runął:
Westchnął! — i wzniosła mu się w piersiach śluza,
Łzami się zalał i z siodła się zsunął       390
Jak człowiek który dostał nagle mdłości. —
Przyskoczył stary Grześ „Co Jegomości?


L.

Święta Maryo ratuj! dziecko kona!“
Na to Beniowski rzekł: „poprawiam strzemię“
Odepchnął sługę co go brał w ramiona,       395
W konfederatkę się chlasnął i w ciemię,
Spojrzał na xiężyc co zeń jak z Memnona
Wydobył jęki, i całe trosk brzemię
Takim westchnieniem wielkim w xiężyc cisnął,
Że xiężyc śćmił się — zmarszczył — i znów błysnął.       400


LI.

Westchnąwszy jechał daléj brzegiem jaru,
A za nim sługa w ceglastym kontuszu.
Smutnemu wiatr się zdaje pełen gwaru,
Litość aniołów brzęczy koło uszu:
Smutny, jest gotów do bójki i swaru       405
Gorączkowego pełen animuszu.
Takim Beniowski był i jego lozak —
Szcześciem że żaden się nie zjawi kozak.