Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale to mary! to są mary krasne!
Ja potępiony, niezemszczony zasnę.
Z sercem na zemstę tak długo upartém,
Ludzie zostawią śpiącego w kurhanie;
Śpiącego starca, w kontuszu wytartym;       230
I tak na wieki będzie, tak mospanie!
Przybędzie tylko ku kraju ozdobie,
Jeden grób więcéj, starzec w tym grobie.
A słowiki mu chór żałości utną. —
I cóż? — Na xiężyc wróćmy bo mi smutno.       235

Otoż jak mówię! Héj! doléj mi szklanki!
Gardło jak suche to gra jak w multanki;
A tu mi trzeba o piekielnym dziwie
Jak psu po nocy, zaszczekać chrapliwie.
Idę przez xiężyc złocisty i szary,       240
I napotykam trzy okropne mary.
Około ognia, Głód, Dżuma i Wojna
Siedziały cicho i w kotle warzyły
Trupy z wczorajszéj wyjęte mogiły.       245
Widząc te rzeczy w lodowatéj strefie,
Krzyknąłem: Jezu Maryo Józefie!
A pocieszywszy się modlitwą skrytą,
Rzucam się na nie z szablicą dobytą;
Rzucam się wściekły; jak tnę bogobojnie       250
Uciąłem prawe ucho pani Wojnie;
A Głód je chwycił, i gębę rozdziawił,
Połknął uszeczko siostrzycy i strawił,
I w kocioł je wnet rzucił z drugiéj strony.
Stałem, i wąsa kręciłem zdziwiony —       255
Myślę co robić? A djabli to wiedzą?
Co utnę szablą to połkną i zjedzą.
Twarz mi się zgrozą stała trochę blada,
Bo panie! sprawa z djabłami nie lada!
I przemyślałem więc Summarum summa       260
Co robić? Aż tu do mnie pani Dżuma:
Nie jendycz się tak krzyknęła: szlachcicu!
Na srebrnéj ziemi, na zimnym xiężycu,
I nie bądź takim przeraźliwym Serbem;