Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I smutny w sobie wpadłem we krwi morze.
Słyszałeś o tym żelaznym upiorze?       750
Długo to było między ludźmi sporem,
Kto był tym w ogniu rąbiącym upiorem.
O! śmierci! ludzi tysiącznych morderca!
Nie chciałaś wtenczas téj krwi, tego serca.
Lont nie chciał harmat przedemną zapalać;       755
Kule się bały we krwi mojéj zwalać,
Lecz omijały świszcząc koło ucha;
Miecz mój po kaskach dzwonił jak miecz ducha.
Los miał okropną zbawić mię bezczelność,
Jam był ubrany w straszną nieśmiertelność.       760
Jaka w tym wola Boska nie odgadnę,
I nie chcę myśléć — lecz gdy myślę, bladnę.
Sam na tym polu, gdzie psów wściekłych kupa,
Na koniu, nakształt siedzącego trupa,
Gdy z ciał wychodził obłok krwawy, dymny,       765
Gdy xiężyc wschodził straszny, blady, zimny,
Stałem: w tém jeden z niedomarłych, blisko,
Wymówił moje przeklęte nazwisko:
Schylam się z konia — patrzę: krwią się broczy,
I krew mi swoją ten człek rzucił w oczy...       770
Dobyłem miecza — o! nie bladnij xięże —
Choć syknął na mnie ten, gorzéj niż węże,
Chociaż mię taką pieczęcią naznaczył,
Jam go nie dobił — alem nie przebaczył.


XXX.

Xięże... gdzie teraz Kościuszko? — w mogile!...       775
Kiedy żył jeszcze były takie chwile
Żem ja był wrogiem jego świetnéj sławy.
Chciałbym dziś widzieć cień jego postawy,
Albo grobowiec przy bladych lawinach;
Musi być smutny nad nim szmer w drzewinach;       780
Smutne tam duchy błądzą w xiężyc świetny
Wołając: ojcze, choć on był bezdzietny.
Mówią, że idąc za trumny orszakiem,
Koń jego stawał przed każdym żebrakiem,