Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy się uśmiécha — zda się że do nieba;
Płacze — to myślisz że mu tak potrzeba
Nad jaką dawną pamiątką, lub szkodą,
Jak zapłakanéj wierzbie stać nad wodą.
Tylko że ojcu, gdy mu dziecie zbladło,       140
W chorobie dziecka jest zgryzot zwierciadło;
Tylko że nieraz jakaś moc grobowa,
Przekleństwo ojca, kładnie w dziecka słowa;
Lub w obłąkane czynności dziecęce,
Jakieś piekielne mięszają się ręce,       145
I straszne rzeczy czynią dziecka mocą —
I dziś — gdy Wacław zasnął — przed północą......
............


VII.

Lecz gdzież jest młoda małżonka? Grafini?
Czemu nie przy nim? Dawniéj niewolnica,
Dziś samowładna w zamku monarchini;       150
Z kimże to błądzi po świetle xiężyca?
Z kimże to słucha śpiewania słowików?
Dla kogoż rzuca ucztę, stołowników,
Dzieci i męża bezsenne węzgłowie?
A jednak, mówią, dba o grafa zdrowie,       155
Sama przyprawia mu z lekarstwem czary.
Nieraz przy łożu jak ulotne mary
Staje powiewna z lampą w ręku, blada,
Słuchać co śpiący o niéj we śnie gada.
A mówią ludzie że nieraz jéj ręka       160
Słucha czy serce się w chorym nie pęka;
Bo takie drgania mu piersi podnoszą,
Takie go zimne, straszne poty roszą
Gdy śpi, a patrzy na śpiącego żona,
Jakby go anioł śmierci brał w ramiona.       165
Lecz dzisiaj z kimże na wieczornym chłodzie
Chodzi ta pani po mglistym ogrodzie?
Jeśli zbrodnicza ilość w sercu bije,
Ona się z taką miłością nie kryje,
Ale otwarcie, z bezwstydem na czole,       170
Kochanka sadza u boku przy stole: