Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       50 I coraz grubsze już wiszą nad gankiem
Gdzie ustawiona muzyka królewska.
A cała nieba równina niebieska,
Jakby się z jednéj urągała chmury.

KANCLERZ.

Bijcie we dzwony.

STRAŻNIK.

Łono ma z purpury
Ognistéj...

KANCLERZ.

       55 Deszczu potrzeba, niech pada.

STRAŻNIK.

Na czarnym wozie jakaś jędza blada
Stu żórawiami wywieziona z piekła,
Wężami stado wędrujące siekła,
I kierowała nad zamek do chmury.
       60 Siedzi w mgle teraz, ale jęk ponury
Piekielnych ptaków z mgły się wydobywa.
Słyszycie?

(Słychać jęk z wieży.)
KANCLERZ.

Prawda, jakiś jęk nieznany!

PANOWIE. (zrywając się z ław.)

Okropność!...

KANCLERZ.

Niech się żaden z ław nie zrywa.
A ty strażniku musiałeś być pjany,
       65 I sam stworzyłeś wieść o czarownicy.

STRAŻNIK.

Ja sam widzialem i z lud z okolicy,
I lud Gniezneński...

OKRZYKI (za sceną.)

Niech żyje królowa!

(Balladyna wchodzi w królewskim ubiorze, w koronie. Kostryn w zbroi. Lud...)