Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Usta Kirkora takie koralowe
Jak te maliny... Fijołeczki świeże
Wzdychacie próżno, bo ja nie mam czasu
       140 Zrywać fijołków bo siostrzyczka zbierze
Dzban pełny malin i powróci z lasu
I weźmie męża; a ja z fijołkami
Zostanę panną... Choćbyście wy były
       145 Fijołki moje złotemi różami,
Wolę maliny.

(śpiewa szukając malin.)

Mój miły! mój miły!
Złoty wielki pan.
Mojemu miłemu
Niosę malin dzban.
       150 Bo on woli mój kochanek,
Taki pełny malin dzbanek,
Niż zbożowy łan. Oh!
Niż zbożowy łan.

(odchodzi w las.)
(Wchodzi Balladyna z dzbankiem na głowie.)
BALLADYNA.

Jak mało malin! a jakie czerwone
       155 By krew. — Jak mało — w którą pójdę stronę?
Nie wiem... a niebo jakie zapalone
Jak krew... Czemu ty słońce wschodzisz krwawo?
Noc wolę ciemną niż taki poranek....
Gdzie moja siostra... musiała na prawo
       160 Pójść i napełnić malinami dzbanek;
A ja śród jagód chodzę obłąkana,
Jakąś rospaczą, i łzy gubię w rosie.

ALINA (z głębi lasu.)

Siostrzyczko moja! siostrzyczko kochana!
A gdzie ty?...

BALLADYNA.

Jaki śmiech w Aliny głosie.
Musi mieć pełny dzbanek...

(Alina wchodzi.)