Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie przeszła stopa ani cień kobiety...
Miałżebym piérwszy łamać dane prawo?
Mogliby ze mnie urągać niegodni!
Przed nimi trzeba kryć wszystko — prócz zbrodni. —


XVII.

Otworzył okna kajuty kratowe,
Siadł nad cichémi morza zwierciadłami.
Morze się lśniło ciemno — lazurowe,
Złociste słońcem — osrebrzone mgłami;
I wiatr po żaglach okrętowych szumiał.
Korsarz na łonie złożył Idy zwłoki
I długo z martwą rozstać się nie umiał.
To patrzał w odmęt ciemny i głęboki,
To na jéj lice zwracał smutne oczy;
A wiatr mu ranny przesłaniał oblicze,
Mgłą rozwiewaną jéj długich warkoczy;
Wtenczas czuł włosa wonie tajemnicze,
I dumał długo cichym wspomnień żalem,
Ani go zmarłéj twarz raziła zbladła.
Na płeć jéj niegdyś płonącą koralem
Smierć bledsze barwy, ale piękne kładła.
Widząc jéj kształty zda się że upadła
W uściski Lambra, zachwyceniem żywa;
I tylko drżąca tuli się do łona,
O nadto skore rozstanie lękliwa.
Zda się że szumem morza przerażona,
Od grobu lice odwrócone trzyma;
I z okiem Lambra wiąże się oczyma,
I dłoń mu błędną kładzie na ramiona.
O! patrząc na nią, musiał czuciom kłamać
Jeśli łzy nie miał na cierpienia nowe!
Gdy przyszło z objęć martwych się wyłamać,
Odrzucić z szyi ręce lilijowe,
I twarz odsłonić z wonnéj włosów chmury,
Przebył męczarnie wszystkie, wszystko przeżył...
Rzucił ją w morze i patrzał ponury,
Jak się krąg fali złamanéj rozszerzył;