Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XV.

Spłonęła łódka — a w dymie z lazuru
Błękitna siarka błyska — z razu blada
Całuje okręt jak czarę z marmuru,
Jąć się nie może, ślizga się i spada —
Wgląda na pokład — potem z trzaskiem nagle
Czerwona dębu zajęła się ściana
I w dymu kłębie iskra zabłąkana
Jak gwiazda z nieba upadła na żagle.
Wnet płomień szybko aż na maszty wbiega,
Spodem okrętu roztwiera szczeliny…
Pękały szyby i rwały się liny,
I maszt z węglowym padł na pokład dźwiękiem.
Odgłos rospaczy w trzasku się rozlega,
A tysiąc jęków było jednym jękiem…
Ucichły razem… huk płomieni głuchnął;
Ciszą się zdawał gdy doń słuch nawyknął.
Nagle — w płomieniach nowy blask wybuchnął.
Jak tknięty rószczką czarowną aniołów,
Z gromem wulkanu cały pożar zniknął,
Zostawił przepaść — i w niéj wrącą pianę,
I wszystkie łodzie burzą kołysane,
A na nie chmura upadła popiołów. —


XVI.

Takim był Ryga uczczony pogrzebem…
Nie poszedł pruchniéć w marmurowe lochy,
Stos miał wzniesiony pod błękitnym niebem,
Z dębów i trupów — jako do łzawicy
Do czary morza spadły jego prochy. —
Lecz jak okropna śmierć młodéj dziewicy!
Anielskim niby ożywiona duchem,
Kiedy ją ogień dokoła obchodzi,
Boleści żadnym nie zdradziła ruchem,
Bez jęku prochem opadła do łodzi.


XVII.

A Lambro w morzu przechował się cały,
Do korsarskiego dopłynął okrętu;