Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

       220 Czerniła się na wieki miłością daremną.
Ona go chciała wysłać na tę ziemię ciemną,
Ze wspomnieniami szczęścia — chciała zbroić niemi
Przeciwko własnéj duszy i czczym chwilom ziemi;
Więc kładła w niego marzeń i myśli tysiące,
       225 A słowa jéj tak były łagodne, tak drżące,
Że we wspomnieniach dziecka zlane, dały dźwięki
Podobne do miłości zeznanéj wyrazu.
Ona umiała oczom nadać wzrok rozkazu
I nieraz wstrzymać zamach samobójczéj ręki.

       230 On sam od siebie śmierci odsunął widziadło
Dziwnym wynalezieniem cierpiącego życia.
On przed sobą przyszłości postawił zwierciadło,
I rzucał w nie obecne chwile — i z odbicia
Wnosił jaki blask przyszłe wspomnienia nadadzą
       235 Obecnym chwilom życia. Taką myśli władzą
Śmiech nieraz słyszał wspomnień powtórzony echem,
Smutny i połamany przyszłością niepewną,
I na wesołą chwilę twarzą patrzał rzewną;
A nieszczęście przyjmował pół smutnym uśmiechem
       240 Patrząc na nie z przyszłości. — Był to wzrok wędrowca,
Co w drodze życia wstąpił na szczyty grobowca,
I stamtąd ściga mgliste rysy krajobrazów.

Nieraz z dziewicą bory przelatywał ciemne;
Gdy pod ich końmi iskry sypały się z głazów,
       245 Mówili wzajem myśli głębokie, tajemne,
Jak do snu kołysani — marzący jak we śnie.
A dziecie bolem uczuć złamane przedwcześnie,
Po takich mowach, ludzi chroniło się tłumu,
I biegło w ciemne lasy — tam na dzikie wrzosy
       250 Kładło się bladą twarzą — sosn słuchając szumu;
Tam uspionemu myślą wiatr rozwiewał włosy,
A myśli rosły wielkie, ciemne, tajemnicze,
Jak gwiazdy ogromnémi płynące obroty.
Lub w niebo kładł się twarzą — wtenczas na oblicze
       255 Padało światło lasów — promień słońca złoty,
Pocięty cieniem liści w marmurowe plamy.
A potém w głębiach lasu wicher z szumem wzbity,