Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I znowu ciebie ziemia przywołuje stara,
Z Kolumbijskiéj krainy, z grobu Boliwara;
Z nowych światów żadnemu nie uległych panu,
Gdzie pył tronów nie spada jako proch Wulkanu,
       5 I nie pokrywa grodów — ani grom tronowy
Szuka pomiędzy tłumem wyższéj nad tłum głowy.

Dopóki światów nowych ludzie nie przeczuli,
Myśl nie śmiała biedz skrajem przewróconéj kuli,
Na kartach kładł rytownik chmurną dłoń olbrzyma,
       10 Myślano że Bóg ziemię tamtą stroną trzyma,
Jak czarę wrącym stworzeń napełnioną tłumem.
Dopiéro Genueńczyk przeniknął rozumem
Tajemnicę téj dłoni i z jéj skrzepłych palców
Wyłamał świat drzew, złota, brylantów, padalców,
       15 Europejska zbrodnia napełniła lasy,
Pod Kortezów mieczami padały Inkasy.
Czarni misyonarze duchownémi berły
Z łona muszl zakrwawionych nieraz pruli perły.
Potop krwi religijny świat wyludnił młody.
       20 Dzisiaj z krwi odrastają zielone narody,
Snać płodne serce nowéj ziemi nie ostygło.

Lecz myśl twoja żeglarską obłąkana igłą,
Zwracała się na północ... Przebywasz otchłanie,
Drogą po któréj niegdyś biegli Luzytanie,
       25 Myślą budzisz tajemnic tłum na dnie korali,
Oczyma Kamoensa czytasz w drzącéj fali.
I może przed delfinem napierśnym okrętu
Powstał duch Luzyady, ów olbrzym odmętu,