Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy wrócą czasy tych świętych tajemnic
Kiedy tu ludzie zbytkiem życia wściekli,
       30 Jedni pod katem, drudzy w głębi ciemnic,
Inni ponurzy, bladzi, krwią ociekli,
Co kiedy śmieli pomyśléć — wyrzekli.
Lud cały kona, katy i obrońce,
Dnia im niestało aby się wysiekli;
       35 I przeczuwając krwawéj zorzy końce,
Jak Jozue wołali: dnia trzeba — stój słońce!

I nie stanęło — pomarli — przedwcześnie,
Lecz zostawili pamiątki po sobie,
Kraj po rozlewie krwi tonący we śnie,
       40 I lud, nie po nich, ubrany w żałobie,
Krwi trójcę w jednéj wcieloną osobie;
Ten jak Rodyjski posąg, świecznik trzyma,
I jedną nogę wsparł na martwych grobie,
Drugą na zamku królów... Gdzie oczyma
       45 Sięgnął — tam wnet i ręką dostawał olbrzyma.

A kiedy posąg walił się z podstawy,
Tysiące ludu sławą się dzieliło,
Każdy się okrył łachmanem téj sławy,
Każdemu było dosyć — nadto było...
       50 Marzą o dawnéj sławie nad mogiłą,
I pod kolumną spiżu wszyscy posną;
Choć cięcie kata głowę z niej strąciło,
Choć na niéj może jak na gruzach, z wiosną
Chwasty z liliami Burbonów porosną.

       55 Tu dzisiaj Polak błąka się wygnany,
W nędzy — i brat już nie pomaga bratu.
Wierzby płaczące na brzegach Sekwany
Smutne są dla nas jak wierzby Eufratu.
I całéj nędzy nie wyjawię światu...
       60 Twarze z marmuru — serca marmurowe,
Drzewo nadziei bez liścia i kwiatu
Schnie gdy wygnaniec złożył pod nim głowę,
Jak nad prorokiem Judy schło drzewo figowe.