Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz panna młoda jakże przystrojona!
Trudno weselne opisać ubiory.
Ślubna jéj szata była w dwa kolory;
       30 Błękitną barwą lśniąca jedna strona,
Bo takie było męża herbu pole;
A na mienionym jedwabiu lazurze
Lśnił się herb, srebrne xiężyca półkole,
Gwiazda, nad gwiazdą hełm o strusiém piórze.
       35 A druga strona sukni szkarłatowa,
I herb dziewicy szyty na szkarłacie,
Srebrzyste strzemię i złota podkowa.
Piękna to szata, a przy takiéj szacie
O jakże cudna gdy się wstydem płoni!
       40 Widne łzy w oku, widne drżenie dłoni,
I cała postać powiewna i drżąca.
Jéj śnieżne łono westchnieniem odtrąca
Tę młodą różę, co wpół wychylona,
Axamitnego dotknęła się łona.

       45 Dla czegoż smutna?... Patrz na wód lazurze,
Kwiat się przegląda w jeziora krysztale;
Choć chmury słońca nie zakryją światu,
Kwiat liście zwiesza i kryje się w fale;
Lilija wodna może przeczuć burze,
       50 Kwiat czuje — Ona miała czucie kwiatu.

Wracają tłumnie weselne orszaki,
Zagrali grajki, grzmią liczne wystrzały;
I pochodniami świecili kozaki,
Noc xiężycowa widna jak dzień biały.
       55 „Stójcie!” zawołał piérwszy swat „przede mną
Nie widzę domu... Janie wszak tu droga
Do twojéj chaty? ha! cóż to? dla Boga!
Czy dóm twój zniknął? czy mi w oczach ciemno?
Ale nie, widzę — oto orzą pługi,
       60 Wieśniak ostatniéj miedzy doorywa...”
Kiedy to mówił — przybiegł jeden, drugi,
Patrzą, nie wierzą — sam Jan staje, słucha,
Blednieje — nagle z tłumu się wyrywa;
A w tłumie była cichość straszna, głucha.