Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Po chwili.

       85 Gdzież jestem? czy młodości wróciła godzina!
Wszyscy są tu koło mnie — Xiążęca rodzina
Otoczyła mnie wkoło. Nie są to obrazy,
Które z płótna się patrzą nieruchomym wzrokiem;
Widzę ich — na obliczu czas nie wyrył skazy,
       90 Nie zakryli się żadnym, posępnym, obłokiem.
Jak wczoraj pożegnani.

Mówi do otaczających ją duchów

Ryngolcie! mój mężu!
Siądź tu przy mnie... Patrz jak ta dziecina na łonie
Uśmiécha się i w twoim podoba orężu.
Nierusz miecza Mindowe okaléczysz dłonie!
       95 Masz kwiatek, baw się z kwiatem, dziécie! duszo moja!
Ty się uśmiechasz mężu — Ryngolcie kochany!

Słychać szczęk broni.

Broń jęknęła — Ryngolcie czy to twoja zbroja
Zajęczała tak smutnie? czy miecz spadł ze ściany?
Ty znikasz — pójdę z tobą — nigdy się nie chwiałam,
       100 Czy przyjmiesz mnie do grobu? czy przyjmiesz?...

Przez kilka chwil milczy zamyślona — Trojnat ze sztyletem w ręku, blady, przechodzi przez głąb sali — i wchodzi do pokoju dzieci, przez drzwi na które Mindowe wskazał oddalając się.

Słyszałam!...
Tak, to on był!

85%
MINDOWE.

Kto matko? kto matko!

ROGNEDA, z zadziwieniem.

Mindowe?
Pocoś tu przybył! poco szukasz tu schronienia?
Uciekaj! miecz ukryty spadnie na twą głowę.

MINDOWE.

Nikogo tu nie widzę oprócz mego cienia,
       105 Który po raz ostatni pada na te ściany.
Matko widać nieszczęściem umysł masz zbłąkany?