strof o Paryżu, ale te zdawały mu się nie patryotycznemi... więc prędko cofnąłem się z niemi. Mickiewicz przyjeżdża, już jest w Châlons... mówił mi Podczaszyński, że Bohdan Zalewski (sic) przyjeżdża także... Więc Parnas polski będzie w Paryżu, jeżeli nazbyt huczny, to ja z niego ucieknę... Wieczorem Kora w ogrodzie, nie widziała mnie...
O godzinie 11 z rana wyjechałem do Wersalu... Droga dosyć nudna... zatrzymałem się jak raz przed ulicą, gdzie mieszka Zienkowicz, i nie zastałem go w domu, wyszedł na moje spotkanie — Przebiegłem więc przez Wersal — zaszedłem do kawiarni i w pół godziny potem wróciłem do Zienkowicza, zobaczyłem go na ulicy: daleko zdrowszy, chodził prędszym krokiem, niż w Paryżu. — Mieszkanie, jego zupełnie wiejskie, przed domem, czyli razej z tyłu, jest ogródek, zarosły wprawdzie chwastami, ale miły dla mnie nieskończenie o bo właśnie pisząc w tych dniach moje dziecinne pamiętniki, tak się rozmarzyłem w przeszłości, że ten ogródek zdawał mi się zupełnie do Wileńskiego podobny. — Winogrona rozpięte na murze, morel owocem okryty, kilka kwitnących róż, groszki pachnące... a w koło mur szary, i w kącie usiedliśmy na prostej ławeczce; tam dziewczynka, córka gospodyni, musi codzień szyć i pracować, bo koło ławeczki widać dwie zachowane na pniu róże, blade i już osypujące się z liści... Taka cisza wokoło... I potem jedliśmy z Zienkowiczem domowy obiad; jak zwykle u chłopców było dobre wino, porter i rozmowa miła, bo niewymuszona, przyjacielska; usługiwała nam mała dziewczynka do Hersylki podobna... Dano omlette soufflée, zupełnie opadły, Zienkowicz powstał na nią, zarumieniła się i wtenczas ja omlet bardzo chwalić zacząłem, a potem poprosiłem ją o pachnący groszek, zatknięty w jej białej pelerynce. Wybiegła natychmiast i narwała mi mnóstwo groszków, ale w przyniesionym bukiecie poznałem groszek, o który prosiłem, bo wszystkie inne były ciemniejszego koloru, i przy pelerynce kwiatka widać nie było... Powiedziałem do niej; ja nie o te kwiaty, ale o twój groszek rożowy prosiłem; uśmie-