Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
LII.

Gdzie jest Bóg tego księdza? gdzie do niego droga?
Mówi z ambony: na wsi jestem bliżej Boga.



LIII.

Dajesz do nieba paszport opłacony złotem,
A szatan, twój sekretarz, pisze go z powrotem.



LIV.

Jeśli się duchem w gwiazdy, jak kamień, wyrzucę,
Zajaśnieję — i może głazem być nie wrócę.



LV.

Powiem ci przypowiastkę. Oto w głębi jarów
Jeden pan mieszkający za czasu Tatarów,
Wlazł z rodziną w utwierdny swój dworzec zamkowy,
Wzniosł parapety — wkoło kazał kopać rowy,
Ponapełniał je wodą, mosty z łańcuchami        5
Popalił — a nareszcie zamurował bramy,
Postanowiwszy sobie — mimo niewygody —
Przez okna i przez furtki i tylne ogrody
Wyłazić na swiat, ile razy go potrzeba
Zmusiła — szukać sobie sąsiada lub chleba.        10
To uczyniwszy długo w zamku żył spokojnie
I umarł — tak jak żądał w łóżku — nie na wojnie.
I stało się, że po nim przyszedł syn nabożny,
Wielbiciel ojca — równie jak ojciec ostrożny,
A ten swoje zwyczaje — krom żadnej nauki        15
I tłómaczenia — przelał gdy umarł — na wnuki;
Więc ci — choć się na świecie wszystko odmieniło,
Urosło — choć Tatarów już dawno nie było,
Bram nie odmurowali — owszem sen je słodki
Upewniał, że swe mądre naśladują przodki,        20
Strzegąc ojców mądrości... I stało się z laty,
Ze wkoło rosły miasta, mnożyły się chaty,
A on zamek niezmienny i nakształt mogiły
Stał pełny ludzi — owszem wody w rowach zgniły,