Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

»Bo dziką mam duszę. Więc sztylet mieć muszę,
»Twój sztylet mieć muszę przy sobie«.

Smutnego uniosły arabskie latawce,        25
Bo znikła z krużganku, bo widział w sadzawce
Pod oknem, w ogrodzie, fal koła na wodzie
I białą zasłonę... O Lachu!...

I nocą obaczył kraj miły, rodzony,
Gdy księżyc się wznosił na stepach czerwony.        30
W noc nawet i ślepy, poznałby te stepy
Po kwiatów rodzinnych zapachu.

A niwa mu do stóp kłaniała się złota,
I marzył; że wierny druh wyjdzie przed wrota.
Lecz druhów nie było... Pod zimną mogiłą        35
Posnęli, gdy błądził w pustyni.

Więc jechał samotny, nieznany nikomu,
Lecz jeszcze z dziedzińca, od wrót swego domu
Odwrócić chciał konia i jechać na błonia,
Gdzie błądzą jak wiatr Beduini.        40

Lecz konia podkowy rozkute od krzemion,
I koń był zmęczony... Więc skoczył ze strzemion
I wszedł do siedziby, bez zamka, bez szyby,
Gdzie rosą próchniało obicie.

I miło mu było, gdy ujrzał te skały        45
Nad ciemnym Smotryczem, — gdzie orzeł żył biały
I wił sobie gniazdo; nadziei był gwiazdą,
Po nieba szybując błękicie.

Dla konia w ogrodzie budował altany,
I żłoby pozłacał, — z kryształu dał ściany.        50
Przed Cara żołdakiem mógł uciec tym ptakiem
Daleko — i wolnym być zawsze.

I ludzi żałował, że żaden z nich nie miał
Szybkiego tak konia; więc każdy oniemiał,