Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/624

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakby je wszystkie naprzód znał i był bez granic.
Jemu to gdy pokażą niemowlę w pieluchach,
Ceni je ledwo jako ogniwko w łańcuchach,
Jak dalszy ciąg, jak wiersza zerwanego kropki,
Próbując, ile ramię będzie do maczugi,
Ile do ostróg nowonarodzone stopki? —
Aż tu właśnie że przyszedł czas zrzucać kolczugi,
Aż tu broń idzie palna za kolebką dziecka,
I dorósł mąż, wołając: Ludzkości zdradziecka!
Cóż mi ty za obecność dałaś? — Narodzeni
Po panteizmie, który biblję fałszem mieni,
Inaczej znów w też same wstępują okowy —
Człowiek nowy swobodnie wznieść nie może głowy
Ku niebu, tylko zaraz przez ordzałe kraty,
Bo, zanim wyjdzie na świat, są już kazamaty[1].
Bo, jeśli woła «wierzę», pierwej jest pytanie,
Czy, jak to on powiedział, usłyszeć są w stanie,
Czy raczej tak, jak słuchać się ponawykało,
Nim usta te, co rzekły «wierzę», były ciało!»

To mówiąc, Wiesław w ciche pozierał niebiosy,
Jak człek, którego bliższa nadzieja ucieka.
Skwar był — kropelka jedna, jak zbłąkanej rosy,
Upadła mu na rękę — zagrzmiało zdaleka —
Szyb drżenie i szmer kwiatów, co u okna stały,
I lot gołębia, krzywo pędzącego nadół,
Ledwo że atmosfery zmianę zwiastowały.
Jużci grom bił na niebie i deszcz lał na padół
I wielkie smugi złotych błyskawic na ścianie,
Jakoby adamaszku[2] żółtego zdzieranie,
Tam i owdzie w mieszkaniu czyniły niepokój;
Rzekłbyś, że skrzydła z siarki zagarnęły pokój.
Grzmiało tak i łyskało się zapamiętale,
Wtem, kołatanie do drzwi usłyszawszy mocne,
Wstał Wiesław i, przebiegłszy osiarczoną salę,
Drzwi otwiera, lecz komuż?

— Jak widzenie nocne,
Gdy w spieczonej gorączką rozbłyśnie źrenicy,
Poznał nieprzyjaciela!

— «Co chcesz tu, Maurycy?
Ty, który, nim gdzie wnijdę, oczerniasz mię gniewnie?»
Maurycy na to: «Więcej o tem ani mowy,
Ani myśli! Czy słyszysz, jak pada ulewnie?
Czas zmienił się — przepraszam cię — jestem nerwowy!»


Tu samo się przysłowie stare napomyka,
Mało gdzie równie trafne — że: «racja fizyka!»

5.
LILJE.

Konna rozmowa czasem nie jest nieprzyjemna,
Zwłaszcza, gdy księżycowa noc, od spodu ciemna,
Od góry jasna, srebrzy drzew wierzchołki pełne,
Jak runa owiec, gęsto puszczających wełnę,
Młyny gdy przytem szumią na stawach dalekie,
A ku drodze się dęby schylają kalekie,
I jest smętno — konie zaś, z jednej będąc stajni,
Strzyżeniem ucha szepcą wzajemną pociechę,
Że spocząć pod znajomą powracają strzechę.
W podobny czas do domu zjeżdżać są zwyczajni
Jerzy i Wiesław — pierwszy na siwym, a owy
Na jabłkowitym, perskim, który ma podkowy
Kute w Tobolsku, grzywę czarną, kulę w karku,
Iż jest od Kabardyńca kupion na jarmarku[3].

  1. kazamaty (włos.), piwnice w podziemiach twierdzy, służące często za więzienia.
  2. adamaszek — gruba, wzorzysta, kosztowna tkanina jedwabna, tak nazwana od miasta Damaszku.
  3. Kabardyniec, szczep czerkieski z Kaukazu, słynny z hodowli bydła, zwłaszcza koni.