Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z absolutną czystością — że, dalej, pokłady
Rozliczne doń się niosą swemi proporcjami
I że, jako się w chemji ma z minerałami,
Tak jest i z ciałem ludzkiem: ileś go ocalił
Czystością, tyłeś podniósł i uzmartwychwstalił.
Reszta zaś, powiedziałbym, w ogniu się odcedza,
Jak rozrzucone w świecie uczucie i wiedza,
Albo czyn, albo praca. Co złe z nas zostaje,
To w ustach złych w siedemkroć wraca i powstaje;
My zaś cierpim, czekając, aż w lepsze się zmieni
Przez lepszych. — My rzucamy tu mnóstwo promieni
Krzywych lub prostych — dobrzy, te zebrawszy drugie,
Pracują, by odprościć pierwsze, i zasługę
W tem mają. Trudno zatem wierzyłbym w przemianę
Owidjuszową — owszem, skoro złe uczynię
I płaczę, to gdy wyższym się od siebie stanę,
Bo, jeślim równy sobie, jako się obwinię?
Że zaś upadek podnieść nie może człowieka,
Więc łaska to sprawuje, że upadek widzę;
Więc się zadłużam Temu, co mię lepszym czeka,
Więc z łaski pokutuję i z łaski się wstydzę.
Gdybym zaś, jak ty mniemasz, czyniąc rzecz pająka,
Stał się pająkiem, duch mój grzechu nie wyjąka,
Owszem, byłby w swej prawdzie, czyniąc, co się tycze
Pająka, tryumfalne przywdziawszy oblicze,
I jako prawy pająk chełpiłby się z czynu,
I nawet byłby wielkim wśród pająków gminu!
Powiem nawet, że prawie możnaby już wiedzieć,
Skoro się duch z pokuty wyzwala czasowej;
Neron czy w limbach[1] jeszcze dotychmiast ma siedzieć?
Pytanie śmieszne — wszakże, z zwyczajów osnowy
Bacząc, czy obojętnym już, lub jeszcze kusi,
Lub wzbudza żal — poznamy, ile cierpieć musi.
A wszystko to, jak widzisz, prawie namacalne
I tak jasne, że, gdybym dał do Przeglądnika
W Poznaniu, to nie wziętoby mię za mistyka:
Tylkoby oskarżono znów, że materjalne.
Mniejsza o to!

Słyszałeś, że i świętych ciała
Znajdują się w całości, jakby forma ona,
Zatrzymana lub na czas w duchu zachwycona,
Dnia gromnego zmartwychwstań swobodnie czekała.
Bywa nawet, że ciało to blaskiem jaśnieje;
Tu, zda się, mówię brednie — tak wszelako bywa.
Mniej u żywych, aczkolwiek i tu światłość dnieje
Promienna, coś, jakoby mojżeszowa grzywa,
Blask, podobien do tego, który apostoły
W czas przemienienia swemi schylonemi czoły
Witali, gdy mówili: «Dobrze nam tu, Panie» —
światłość ta, to jest przedświt już na zmartwychwstanie.
Przypomnij sobie, jeśli widziałeś, oblicze
Poczciwego człowieka, gdy myśli rzecz świętą,
Zali niema tam blasku? Albo głowę, ściętą
W sprawie czystej? Lub może widziałeś i bicze
Ciemności na człowieku, co myśli rzecz ciemną,
Chroniąc się od światłości, iż mu nieprzyjemną.
Skra jest skrą! Lecz ta światłość w potędze ogromnej
— Nie już w odblasku — Szawła butnego obala.
Kto spojrzał, gdzie sam w sobie gore wiekopomny,
Temu się łuną czoło śmiertelne zapala.
Figur zaś tu nie myślę retorycznych — wierzę.
W życiu, co dnia, acz tego nie oddawa słowo,
Nieraz ów blask nad zacną przelatuje głową,
I jeśli powiem widny, to tylko zbyt szczerze,
Bo jest więcej wewnętrzny, niźli planetarny,
Bo złowić go nie zdołasz sztuką fotografu;

  1. limby (łac.) — przedsionek niebios, otchłań, miejsce pobytu dusz przed przybyciem Chrystusa.