Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/561

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teresem, gdy wysłana po mnie charcica zmusiła mię, ażebym do pana jej i przyjaciela jego zbliżył się. Zbliżony zaś, skoro odebrałem ustne zaproszenie, abym na dzień i godzinę naznaczoną znalazł się w pracowni mistrza dla jej nawiedzenia, rzekłem:
— Nie jestem tak bardzo profanem[1] ażebym mniemał, iż pokazać nam zechcecie dzieło już ukończone!... Lecz myślę, iż dojść mogło do jednego z perjodów interesujących, kiedy artysta ogół myśli uwidomił i ustatecznił — lubo nie bez przyczyny utrzymują biegli, że sztukmistrz do końca zachować winien możność zupełnego swej kompozycji odmienienia, i że taka właśnie i dlatego ruch, obrót i życie miewa...
Redaktor z wielką szybkością treść tę popierać i rozwijać zaczął, a, lubo notując coś ołówkiem, jednak bacznie się w rozmowie utrzymywał; potem dla grzeczności zapytał naraz z rzeźbiarzem, czy nie zechciałbym z mej strony im powiedzieć, nad czem pracuję...
— Niezbyt wielki (rzekłem) mój udział w rzeczach sztuki nie pozwala mi, ażebym mógł czem bardzo popisywać się. Za szczerość jednakże szczerością zamieniając, wyznam, iż niemało w tych czasach bywam zajęty wykonaniem dwóch głów... Skoro się mówi: dwóch głów, znaczy zarazem i tego, co się im dla ich zupełności i ruchu należy, lubo cały i główny interes kompozycji we dwóch tylko głowach zawiera się. Zadaniem albowiem jest: ażeby jedna podnosiła oczy ku niebu, druga zaś podnosiła oczy, patrząc czyto na plafon[2] sufitu, czyto na hak, gdzie okrągły świecznik umieszcza się. Tej i tamtej oczy zwrócone są wgórę — — — nie taję, iż mię praca ta dość umęczyła nieraz!
Rzeźbiarz podparł całe czoło silną swą ręką, tak, iż charcica, u nóg leżąca pierwej, podniosła się i poczęła wejrzeń swego pana poszukiwać. Redaktor robił ołówkiem kreski na marmurze stołu. Ja, uprzejmie pożegnawszy obu, wyszedłem, zaledwo na jedną chwilkę we drzwiach wstrzymany przez młodego turystę, który o guwernera swego zapytywał.
Niebardzo wiele jednak uczyniwszy kroków, spotkałem na schodach hiszpańskich guwernera i oświecony zostałem, że zaproszenie do pracowni rzeźbiarza bynajmniej mnie jako fawor[3] wyłączny nie spotkało, że wszyscy znajomi i znani tak samo oczekiwanymi będą; idzie albowiem o ustatecznienie nieodmienne moralnego sensu grupy i atrybutów, figurom właściwych. Nadto, że redaktor swojemi wpływami tej pięknej dopiął rzeczy, iż bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego dziennika skłania się ku zamówieniu u rzeźbiarza grupy wiadomej, chcąc ją zakupić i do Ameryki przesłać, jeżeli tak kompozycja, jak egzekucja[4], odpowiedzą życzeniom kupującego i jego wyobraźni.

Dzień nawiedzenia rzeźbiarskiej pracowni skoro w swej pełni nadszedł, znalazłem się wśród znanych osób i wśród zajmującego widoku.
Od czterech kątów wielkiej sali wprawdzie nieład i nieporuszany kurz dawały ogółowi ramy fantastyczne, lecz kurz, na doskonałe gipsy upadły, podnosi tylko i bardziej uczytelnia harmonję umiejętnej plastyki. Nieład zaś, który sam oku się tłumaczy, nietyle nieporządkiem, ile raczej dramą się zwać godzi.
W pośrodku światła miejscowego i pracowni stała i ciążyła wielka masa wilgotnej gliny rzeźbiarskiej, stanowiąca zaczętą grupę, a którą z resztki mokrych płócien właśnie artysta odkrywał...
Towarzyszyły tej robocie nieskąpo zaliczane naprzód: «Brawo, brawo!...», ilekroć odjęta szmata dawała oglądać to ramię, trafnie w glinie naznaczone, to biodra, to główne fałdy szat.
Męska postać obiecywała bardzo piękny tors[5], dziewicza — dramatyczny obrót figury; obie postacie egzaltowały[6] znaki krzyża, na sposób pro Christo[7] nakreślonego; lew, który zapewne miał się osłupiony słaniać u nóg tych figur, zaledwo był bryłą, podobną do jakiego sprzętu, co tem więcej nadawało pozoru wykończenia częściom grupy, dalej posuniętym.
— Ad leones, ad leones! — wołał młody turysta.

A poskoczywszy do najciemniejszego kąta pracowni u drzwi samych, z poza wielkiej figury Dionizjackiej wyprowadził małego chłopca z serwetą na ramieniu i z koszem wina, co wraz użytem gdy zostało, zwiększyło przyklaski.

  1. profan (łac.), człowiek niewtajemniczony w coś, nie znający czegoś.
  2. plafon (franc.), ozdobna, płaska część sufitu.
  3. fawor (łac.), dowód uprzejmości.
  4. egzekucja (łac.), wykonanie, wykończenie.
  5. tors (włos.), tułów bez głowy, rąk i nóg.
  6. egzaltować (włos. esaltare), podwyższać, podnosić.
  7. pro Christo (łac.) — za Chrystusa.