Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŁASKAWY OPIEKUN
CZYLI
BARTŁOMIEJ ALFONSEM
I.

Lipiec uchodzi — na niebie sierpień, jako nowy następca, w nocy wyziera lękliwie, szpieguje swojego poprzednika i uśmiecha się czasami, ufny w przyszłe zwycięstwo. Lipiec odjeżdża coraz dalej, zostawiając po sobie kurz nieznośny na brukowanych ulicach; a jako zwolennik gnuśności i próżniactwa, bawi się pociesznemi wymysłami i, niby kuglarz jaki, przeprowadza tu i ówdzie sztywne postacie fanfaronów[1], odziane pstrokato, kuso, jaskrawo, jak bohaterowie jasełek. Lipiec w tej chwili odjeżdża na bardzo długo, a żegnając się ze szkolnym rokiem, przyśpiesza nareszcie dla wszystkich studentów i wielu profesorów niecierpliwie oczekiwane wakacje.
Spójrzcie tylko na ten dziedziniec: oto wybiegają uczniowie. Młodzi skaczą, uciekają do domów, nie oglądając się nawet na te siwe, posępne mury, które ustawicznie dumają. Starsi idą powolniej, ten żegna się z nauczycielami, ten stróżowi daje na piwo, ten znów na murze szkolnym rubaszny nakreśla epigramat[2]. A panowie profesorowie rozprawiają donośnie, częstują się tabaką i kroczą poważnie, choć niejeden z nich wyskoczyłby do domu rychlej, niż wszystkie żaki.
Na podwórzu szkolnem ruch ciągle się umniejsza i w otwartej izbie między pustemi ławkami widać brak jakiś, podobny do owego, który częstokroć na milczących półkach wypróżnionej bibljoteki postrzegać się daje.
Ale przeminą wakacje, przeminie wszystko, te zaś wyrazy, niby przykre, niby zastraszające, bardzo często jednakże stają się wielką, nawet z niczem nieporównaną dla nieszczęśliwych pociechą!
Już wesołych studentów tłumy rozsypały się po ulicach, dziedziniec szkolny pusty, mury głuche, w izbach okrawki papieru i pióra podeptane; jednem słowem, dokoła samotnie panuje milczenie. I tylko dwóch jeszcze uczniów wychodzi ze szkolnej bramy, jeden z wymuszoną ostrożnością niesie pięknie oprawną książkę, drugi zaś w oku, na czole i na ustach dźwiga niemały smutek. Obadwa idą śpiesznie, nic nie mówiąc do siebie, snać, że myślami utkwili gdzieś w przyszłości i nie marzą już o piłce, o dziecinnych zabawach, ale wyżej, dalej sięgają: może do wiejskiej swobody i rozgłośnego polowania.

∗             ∗

Otóż i niema lipca! Sierpień śmiało wystąpił na niebo, ale i ten niedobrego kuglarstwem się bawi nie pomału, albowiem znowu przesuwa po ulicach swoje wystrojone laleczki żeby zażywały przechadzki. Sierpień jest kuglarzem doskonałym, on usiadł sobie pomiędzy drobiazgami, jak chłopię swawolne, a strzygąc różnobarwne papierki, rozrzuca je dokoła i robią się z tego różnobarwne motyle. Sierpień jest uprzykrzony nawet, bo on jak włóczęga jaki drażni się z psami bez przestanku, tak, że aż wściekają się od złości.
Lecz nie uważajmy wszystkiego ze złej strony i pośpieszajmy na wieś, ażeby zobaczyć, jak też to ten gnuśny miesiąc wygląda, kiedy się do pracy zabiera.
I oto z jednej strony drogi rozpoczęto żniwo, a z drugiej za rzeczułką, pod lasem bieleją koszule wieśniaków i połyskują kosy; słychać tam kiedy niekiedy chrzęst osełek, i gwar głuchy, i śmiechy cokolwiek wyraźniejsze.

Żniwiarki nie są to takie bynajmniej, które z francuska rozmawiają w naszych idyllach, ani takie, które na cyprysach

  1. fanfaron (franc.), elegant, modniś, dandys.
  2. epigramat (gr.), napis, żartobliwy wierszyk na kogoś lub na coś.