Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ona to żeńskiej sztuki używa wszelakiej,
By tęskny jeniec wreszcie zapomniał Itaki!
Lecz on umarłby chętnie, gdyby w zgonu chwilę
Widział choć dym kominów znajomych mu tyle.
Acz i to serca twego nie wzrusza, o panie
Olimpu... jakby Uliss zasłużył wygnanie,
Ani się ofiarami zalecał swojemi
Przy argijskim okręcie, na trojańskiej ziemi...
Czemże mąż, który serce i ramię ma dzielne,
Wrówni z niecnym zasłuża gniewy nieśmiertelne?

Tu Jupiter, któremu chmury się piorunią,
Rzecze: Cóż to dziecinne usta twe seplunią?...
Jażbym kiedy boskiego Ulissa zapomniał,
Który nietylko wiedzą śród ludzi zogromniał,
Lecz i przestronne niebo napełnił kadzeniem
Bogom, co się odziały niebieskiem sklepieniem?
Lecz niemniej Neptun ziemię falami otoczył,
A Uliss w czaszce jego Cyklopa się zbroczył
I oślepił mu wielkie czoło Polifema.
Któremu równych między Cyklopami niema,
Bowiem idzie mi z rodu samego Neptuna
Przez Tosę, córkę króla, gdzie wielka laguna.
Stąd to Neptun, choć stracić Ulissa nie może,
Między nim a ojczyzną rozbałwanił morze.
Atoli olimpijskiej wyrokiem narady
Gdy się Ulissa poprze, ujdzie on zagłady.
Ani co trójząb zdoła sam, a gniewu zwolni,
Skoro się bogów mnogie uznanie zespolni.

K’temu błękitniewzroka bogini, Minerwa,
Rzecze: Niech już zbyt długa nie uwłóczy przerwa
Takowego wyroku, niech stawa się czynem.
Ojcze, któryś samego Saturna jest synem!
I, jeżeli zaprawdę to po bogów myśli,
By raz już wrócił Uliss, Merkurego wyślij,
Który zgromił Argusa; każ, niechaj Merkury
Leci i dotknie stopą Ogygijskiej góry,
I tchem jednym nasz wyrok poniesie bogini,
Która warkocze jasne z włosów długich czyni,
By, jak ona, tak Uliss wreszcie się dowiedział,
Że zakreśloną dobę wygnania przesiedział.
Ja synowi Ulissa pójdę w piersi włożyć
Moc ducha, by się nie dał lada czem zatrwożyć.
Chcę, by, obfitowłose zebrawszy Acheje,
Przedstawił im publicznie żal swój i nadzieje,
I, jako zalotników natrętna gromada
Krętorogie mu tryki rznie i woły stada.
Poczem wyszlę go jeszcze do Sparty, do Pylo,
By brał o ojcu wieści, badał, jeśli mylą,
I sam przeto, własnego używszy rozumu,
Tej nabrał dostojności, co wyróżnia z tłumu.

To gdy rzekła, pod stopę podsunie sandały
Nieśmiertelne, lecące, gdzie chce, lotem strzały,
Cale wytworem złota urobione giętko,
Ponad ziemie i morza — rzutkie, jak wiatr, prędko.
Bierze i włócznię swoją, walną, która grotem
Bronzu gwiaździ, a łamie bataljony grzmotem
I chorągwie i wodze nieraz z ziemią równa,
Skoro swe ku nim czoło zmarszczy Jowiszówna!
Tak zaś z Olimpu szczytów gdy utknęła, już stawa
W Itace, już w przedsieniach Ulissa, gdzie wrzawa,
Sama, z bronzową włócznią, lecz wziąwszy pozory
Wodza Taffjanów, Menta...

Onej właśnie pory
Dziewosłębni śmiałkowie w przysionkach siedzieli
Na skórach wołów, które pierw oburącz cięli,
I bawili się graniem w kości, zaś służebni
Starsi i racze chłopcy, w goszczeniu potrzebni,
To leli wino w kruże, to, gąbki zbrzmiałemi
Stoły omywszy, biegli z przekąski smacznemi,
Ustawiając potrawy ponętnie i czysto
I wszelką służąc rzeczą, mięsiwem rzęsisto.

Telemak, sam że prawie podobny do bogów,
Pierwszy boginię zoczył stojącą u progów,
Właśnie gdy siedział smętny między zalotniki,