Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

«Czyli już (szemrzą one naprzemiany)
W skały wiodąca ścieżka się popsuła?
Tam skarbów człowiek szuka w głębiach ziemi,
Tam, wyżej, klasztor z mnichy milczącemi.

IV.

Modre z granitów źródło dla ochłody
Szkli się, jak kielich, podniesiony szczerze,
Bluszcz je owija nieustannie młody,
Cyprys gdzie niegdzie małych winnic strzeże,
Domki się patrzą, jak dzieciąt jagody,
Powychylane nad białe kołnierze,
A owdzie boża córka ogrodnika
Chwiejących liści warkoczem dotyka...»

V.

Takowem świata zewnętrznego tchnieniem
Poczułem duch mój, zwrócony ku sobie,
I dzień mi przestał być szarym kamieniem.
Wstałem, wyszedłem, czułem, że coś robię.
Tak obraz ramy zyskuje pierścieniem,
Tak zyskiwała myśl moja w tej dobie:
Lany i góry i rozsiane sioło
Gdy uścisnęły ją, szedłem wesoło.

VI.

Na wtórym pasie skał ścieżki się wiją,
Rudzieje ziemia miedzią i żelazem,
Czuć człeka ręce, co o skalę biją,
Przestaje obszar być pełnym obrazem,
Choć mchy, gdzieś rozdarł ziemię, wraz ją kryją,
Strzaskany szkielet sterczy wgórę głazem,
Tam — widzę — górnik zmęczony usiada
I, spoczywając, jeszcze piasek bada.

VII.

Kurzawą drogi ludzie są zbliżani,
Jak w boju marszem lub rozwiciem szyków.
Do wygodniejszej wraz szedłem przystani
Z górnikiem owym, przywódcą górników —
Acz byłbym o niej nie pomyślił ani,
Lubo podobnej do izb alchemików,
Gdzie słońca promień na wstępie się trwoży,
Drżąc że, go ujmie kto i w nie rozłoży.

VIII.

Zaraz od progów w całą okolicę
Straciła ziemia barwy, jej właściwe:
Zgliszcza to raczej, na których karlice
Roślin się włóczą, chore i leniwe;
Wyplóki kruszców zmieniły im lice,
A oczy kwiatów szklą się, jak nieżywe.
Bito tu nogą matkę-ziemię w piersi,
Mrucząc: «Dziś ludzie silniejsi i szersi!»

IX.

Koniecznie sławiąc tę wieku potęgę,
Górnik przeglądał się w szkle alembików:
Gdybyś mu dodał czarodziejską księgę,
Zodjak, i blade szkielety puszczyków,
A zamiast ścisłej wiedzy ogólników,
Śpiącego w dali sługę niedołęgę,
Byłby to obraz!... Lecz, gdym myślił o tem,
Rozmowa innym torem szła i zwrotem.

X.

— «Człowieka stworzył «łańcuch» przyrodzenia»,
Mówił mi mąż ów, — «kość jest minerałem,
Dośrodkującym wilgoć w swoje rdzenia,
Zaś równowaga onych zwie się ciałem.
Płynów tam więcej, niżeli krzemienia,
Skąd trupów lekkość (dodał to z zapałem)
Mierzy się według stopni osuszenia,
Tak, że wielbłąda szkielet gdy skwar spali,
Wiatr nim porusza, jakby chciał biec daléj»

XI.

— «Dalej!» odrzekłem, «za grób!» — i dodałem:
«Niepróżno «łańcuch» stworzenia (jak wyżéj
Rzekło się) nie jest stworzeń ideałem!...»
Poczem, o ścieżkach, które są w pobliży,
Języka wziąwszy, odpocząwszy ciałem,
Wyszedłem wdzięczny, myślący i chyży,
Powietrze w piersi coraz lżejsze chłonąc,
Śniąc?... nie wiem... płynąc?... nie wiem... czyli tonąc?...

XII.

A skoro szedłem dalej, chłód i cienie,
Zmieniwszy światłość i oddech, zmieniły
I myśl, i myśli widnokręg — marzenie!
Niżej cyprysy zwolna wychodziły
Jeden za drugim, jakby skał sklepienie
Dało im wyrój, a niosły mogiły —
Żadna gałązka ich alei wielkiéj
Nie drga, ni liść się kłoni dla kropelki.

XIII.

Z czego też pełne wykończenie ciszy:
Zaledwo ptaszek nad cyprysów kudła