Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jezus Marya! Panie baronie, a pan co tu robi tak z gołą głową na gościńcu?
Młodzieniec odwrócił się, chcąc zobaczyć, kto się doń odzywa, i poznał swoją siostrę mleczną, córkę dzierżawcy Tinguy.
— A! to ty, Rozyno — rzekł — a ty skąd idziesz?
— Ach, panie baronie — odparło dziewczę, głosem łzami nabrzmiałym — wracam z zamku Logerie, gdzie zostałam bardzo źle przyjęta przez panią baronową, która kazała mnie wyrzucić za drzwi.
— Jakto, Rozyno? oo się stało? dlaczego?
— Bo przyszłam prosić panią baronową o pomoc dla mego biednego chorego ojca.
— A na co twój ojciec chory?
— Na złośliwą gorączkę.
— Cóż powiedział doktór?
— Doktór mieszka w Palluau; nie przyjedzie, jeśli mu się nie zapłaci co najmniej stu sous’ów, a my nie jesteśmy tacy bogaci, żebyśmy mogli płacić sto sous’ów za wizytę doktorowi.
— I moja matka nie dała ci pieniędzy?
— Ale przecież panu mówiłam, że nie chciała wcale mnie widzieć, że kazała mnie wypędzić!
— To niepodobna!
— Krzyczała tak głośno, że słyszałam na własne uszy; zresztą najlepszy dowód, że mnie wypędzono.
— Poczekaj-no, poczekaj — rzekł młodzieniec żywo — to ja ci dam pieniądze.
I zaczął przetrząsać kieszenie. Ale, jak wiemy, dał Courtin’owi wszystko, co miał przy sobie.
— Ach! mój Boże — zawołał — nie mam już ani jednego sous’a, moje ty biedactwo! Wróć ze mną do zamku, Rozyno, a dam ci, ile ci będzie trzeba.