Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze: zresztą to nie potrwa długo; pójdziecie zaraz, nieprawda, matko?
— Bądźcie spokojni. Ale przedewszystkiem przeniosę was do wieży, gdzie będzie mógł przyjść i spowiednik i lekarz. Obaj będą milczeli, zapewniam was.
— A no, niech i tak będzie.
Wdowa podniosła Wandejczyka z ziemi i, ująwszy go w silne ramiona, powlokła do pokoiku i ułożyła na znajdującym się tam tapczanie. W pokoiku tym nocowali niekiedy wieśniacy, a między nimi i jej ojciec, do których należały ogrody, otaczające zapadłe zamczysko.
Jakób gorącemi słowami naglił wdowę, by się śpieszyła, tak, że zamknęła, jeszcze tylko na klucz podziemie, w którem znajdował się Courtin, przeszła przez ogród i niebawem stanęła w zajeździe. Maryanna zastała starą matkę przerażoną strzałami, których odgłos dobiegł do niej; nieobecność córki podwoiła, trwogę staruszki, obawiała się bowiem, żeby Maryanna, nie padła ofiarą jakiej zasadzki szwagra. Wdowa, nie mówiąc matce słowa o tem, co zaszło, zapowiedziała jej, żeby nie dopuszczała nikogo do ruin i, zarzuciwszy pelerynę na ramiona, zabierała się do wyjścia.
W chwili, gdy kładła dłoń na klamce, odezwało się lekkie pukanie do drzwi. Maryanna zwróciła się do matki, mówiąc:
— Matko, jeśli jaki obcy zechce spędzić noc w zajeździe, powiedzcie, że nie mamy już miejsca. Nikt nie powinien wrchodzić tutaj tej nocy: ręka Boga zawisła nad domem.
Pukanie odezwało się ponownie.
— Kto tam? — spytała wdowa, otwierając drzwi, ale zagradzając wejście swoją postacią.