Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/746

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tejże chwili rozległ się łoskot dwóch ciał upadających na ziemię,
— Zabij! zabij! — zawołał Jakób. — Teraz, kiedy wiem, co chciałem wiedzieć, już mi wszystko jedno.
— A! do kroćset, czemu nie powiedzieliście mi tego wcześniej! już byłoby po wszystkiem.
Józef Picaut, zebrawszy wszystkie siły, oparł kolano na piersi leżącego pod nim Courtin’a i wydobył z za pasa nóż, dobrze wyostrzony. Courtin, ujrzawszy śród ciemności stal, która zamigotała, jak błyskawica, krzyknął:
— Łaski! łaski! Powiem wszystko, wyznam wszystko, ale mnie nie zabijajcie.
Ręka Jakóba powstrzymała ramię Józefa Picaut’a.
— Nie rzekł — jeszcze nie. Zastanowiłem się, on może nam być użyteczny. Skrępuj mi go tak, żeby nie mógł ruszyć ani nogą ani łapą.
Nieszczęsny Courtin był taki przerażony, że sam podał ręce Józefowi, który mu je związał sznurem cienkim a ostrym, w jaki się zaopatrzył na zlecenie Jakóba. Wszelako dzierżawca nie puścił jeszcze pasa, pełnego złota; przytrzymywał go łokciem na brzuchu.
— Jak z nim skończysz, zrobisz to samo z tym — odezwał się Jakób, wskazując pana Hyacinthe’a, któremu pozwolił podnieść się na jedno kolano i który tak klęczał milczący, bez ruchu.
— Poszłoby prędzej, gdyby nie było tak ciemno — rzekł Józef Picaut, zły, że mu się postronek poplątał.
— Ale bo też — odezwał się Jakób — dlaczego się krępować u dyabła? dlaczego nie zapalić latarni? Niechże uraduję duszę widokiem oblicza tych handlarzy królów i książąt.
Jakób wydobył z kieszeni niewielką latarkę i za-