Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/744

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to złoto doda mi odwagi. Dajże mi pan to złoto, jeśli pan chce, żebym był spokojny i nieubłagany, jak pan! Przecież i tak daje mi pan tylko zaliczkę, połowę tego, co mi się należy!
Pan Hyacinthe wstał, odpiął pas, a Courtin, którego blada, martwa twarz ożywiła się wyrazem nieopisanej chciwości, upojony brzękiem metalu, dobiegającym ponownie jego uszu, wyciągnął rękę, by pas ten pochwycić.
— Chwilę! — rzekł pan Hyacinthe — piękne za nadobne.
— Dobrze; ale zobaczmy najpierw, czy to naprawdę złoto.
Żyd wzruszył ramionami, ale uległ życzeniu swojego spólnika. Wyciągnął żelazny łańcuszek, który zamykał sakwę skórzaną; Courtin, olśniony blaskami złota, uczuł, że dreszcz przebiega mu po całem ciele, i dzierżawca z oczyma wlepionemi w błyszczący metal, z wargami drżącemi, wsunął z nieopisaną rozkoszą ręce w stos monet, które przepływały mu przez palce.
— Mieszka — rzekł urywanym głosem — mieszka przy ulicy du Manché, nr. 22; drugie drzwi wychodzą na uliczkę równoległą do ulicy du Marché.
Pan Hyacinthe puścił pas, Courtin pochwycił go, a z piersi jego wyrwało się głębokie westchnienie ulgi. Ale w tejże chwili podniósł głowę z przerażeniem.
— Co się stało? — spytał pan Hyacinthe.
Courtin szybkim ruchem położył dłoń na ramieniu spólnika.
— Ktoś chodzi nad naszemi głowami. — rzekł drżącym głosem, podnosząc głowę ku sklepieniu czarnemu i ponuremu.
— To pójdźmy — odparł Żyd, którego również za-