Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

troszczyłyby się o taką drobnostkę; ale tym razem powstrzymały się od śmiechu, jakkolwiek wielką miały po temu ochotę, widząc nerwową drażliwość tego, z kim miały do czynienia.
— A zatem — rzekła. Berta — skoro pan nie ma do nas urazy, niechże mi pan poda rękę i rozstańmy się, jak nowi, ale dobrzy, przyjaciele.
I wyciągnęła do młodzieńca rękę, jak mężczyzna do mężczyzny.
On zaś zamierzał odpowiedzieć takim samym ruchem, gdy Marya dała znak, jak ktoś, który zwraca cudzą uwagę, podnosząc palec do góry.
— Psst! rzekła z kolei Berta.
I wytężyła słuch, jak siostra, a ręka jej pozostała na pół drogi do ręki młodzieńca.
Z daleka, zbliżając się jednak szybko, dobiegały naszczekiwania zajadłe, gromadne, przeciągłe: psów, czujących, że nadchodzi zwierzyna.
Była to sfora margrabiego Soudaya, która, nie mając tych samych, co jego córki powodów do pozostania na drodze w wąwozie, puściła się w pogoń za zranionym zającem i sprowadzała go napowrót.
Berta poskoczyła ku fuzyi młodzieńca, sprawdziła, że jedna lufa była jeszcze nabita, poczem postąpiła kilka kroków naprzód, składając się do strzału ze sprawnością, która wykazywała jasno, że ta sztuka nie była jej obca.
W tejże samej niemal chwili zając wybiegi z za żywopłotu, powracając ze strony przeciwnej z niechybnym zamiarem udania się następnie tą samą drogą, którą już przebył; ale spostrzegłszy nasze trzy osoby, zawrócił co tchu.
Jakkolwiek szybki był ten ruch, Berta zdążyła wziąć na cel zająca; dała ognia, a zwierzę wywróciło koziołka,