Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chcę troskliwości kosztem drwin z mojej osoby. Żałuję teraz bardzo, że nie poszedłem za głosem pierwszego popędu i nie uciekłem, narażając się nawet na stokroć poważniejszą ranę.
— Tak, ale skoro pan był taki rozsądny, że pan tego nie uczynił — odparła Marya — niechże pan będzie rozsądny do końca i pozwoli mi ponownie obwiązać czoło.
I, podnosząc chustkę, młoda dziewczyna zbliżyła się do rannego z wyrazem takiego szczerego zainteresowania, że on, potrząsając głową, nie na znak odmowy, lecz na znak przygnębienia, odpowiedział:
— Niech się stanie, jak pani chce.
— Oho! — rzekła Berta, która nie straciła ani jednego ruchu fizyognomii młodzieńca — jak na myśliwego, jesteś trochę zanadto drażliwy, kochany panie.
— Przedewszystkiem, nie jestem wcale myśliwym i po tem, co mi się zdarzyło, mniej niż kiedykolwiek mam ochotę nim zostać.
— Teraz ja z kolei przepraszam — odparła Berta tym samym drwiącym tonem, który już rozdrażnił młodzieńca — przepraszam bardzo; ale, sądząc z zawziętości, z jaką pan walczył przeciw cierniom i gałęziom, zwłaszcza zaś z zapału, z jakim pan podszczuwał nasze psy, wolno mi było przypuszczać, że pan rości pretensyę przynajmniej do tytułu myśliwego.
— O, nie! łaskawa pani; uległem porywowi, którego już nie rozumiem, teraz, kiedy odzyskałem zimną krew i kiedy czuję, jaką wielką słuszność miała moja matka, nazywając śmieszną i barbarzyńską tę rozrywkę, polegającą na pastwieniu się nad biednem zwierzęciem bez obrony.
— Ostrożnie, kochany panie! — rzekła Berta — dla nas, które jesteśmy takie śmieszne i takie barba-