Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kroki żołnierzy, wchodzących na drabinę i zadrżała na ten odgłos silniej jeszcze, niż wtedy, gdy żołnierze zbliżali się do łoża śmiertelnego, które ją ukrywało; albowiem z trwogą pomyślała, że kryjówka Wandejczyka i Bonneville’a nie była w połowie taka bezpieczna, jak jej własna.
To też, gdy usłyszała schodzących tych, którym polecono przeszukać strych, i ani krzyk, ani wstrząśnienie, ani walka nie wskazały wykrycia dwóch mężczyzn, z serca jej spadł wielki ciężar.
Kapitan czekał w izbie, oparty plecami o dzieżkę. Porucznik kierował poszukiwaniami ośmiu czy dziesięciu żołnierzy w obozie.
— I cóż — spytał kapitan — nie znaleźliście nic?
— Nie — odparł kapral.
— A czy przynajmniej przetrząsnęliście dobrze słomę i siano?
— Zapuszczaliśmy wszędzie bagnety; gdyby był tam, gdzie jaki człowiek, niepodobna, żeby nie odczuł ich ukłócia!
— Dobrze; a teraz przeszukać drugi dom; muszą przecież gdzieś być.
Mężczyźni wyszli z pokoju; oficer poszedł za nimi. Gdy żołnierze prowadzili w dalszym ciągu poszukiwania, kapitan stał oparty o ścianę zewnętrzną i spoglądał podejrzliwie na mały kryty ganek, który postanowił również kazać przeszukać. Naraz kawałek tynku, nie większy od połowy małego palca, upadł przed stopy kapitana; oficer podniósł żywo głowę i zdawało mu się, że widział rękę, znikającą między dwiema krokwiami dachu.
— Do mnie! — krzyknął grzmiącym głosem.