Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale, kto tu był przed chwilą? — Spytał Bonneville.
— Chłop, nazwiskiem Courtin, który, zdaje mi się, nie należy do grona naszych przyjaciół.
— A! wójt z Logerie?
— Właśnie.
— Tak, Michał wspominał mi o nim: to człowiek niebezpieczny. Trzeba było kazać go śledzie.
— Kto miał pójść? Nie mamy nikogo.
— Ależ szwagier naszej gospodyni.
— Wszak pan widział, jaką odrazę ma do niego nasz dzielny Oullier.
— A jednakże to biały — zawołała wdowa — to biały, ten brat, który pozwolił zabić własnego brata!
Chłopka i Bonneville drgnęli ze zgrozy.
— W takim razie lepiej będzie nie wtajemniczać go w nasze sprawy rzekł Bonneville — przyniósłby nam nieszczęście! Ale czy kochana pani nie ma nikogo, którego możnaby postawić na czatach w okolicy?
— Jan Oullier pomyślał o tem — odparła wdowa — a ja ze swojej strony posłałam bratanka na równinę Saint-Pierre, skąd widać, jak na dłoni, całą okolicę.
— To dziecko — wtrąciła chłopka.
— Pewniejsze, niż niektórzy mężczyźni rzekła wdowa.
— Zresztą — zauważył Bonneville — niedługo już czekać będziemy, za trzy godziny zapadnie noc; za trzy godziny będziemy mieli konie, a nasi przyjaciele będą tutaj.
— Trzy godziny... — rzekła chłopka — w ciągu