Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trupa, którego skostniała postać zarysowywała się pod prześcieradłem.
— Patrzcie, wróciłaś tutaj, ślicznotko? — odezwał się Courtin, przechodząc mimo chłopki.
— Tak, było mi tam za gorąco.
— Zaopiekuj się troskliwie kuzynką, moja, córko — mówił dalej Courtin — ta śmierć zamieniła ją w dzikie zwierzę; stała się taka nieuprzejma, jak wilczyce z Machecoul’u! A nadto prządź, prządź, moja córko! ale napróżno kręcisz wrzeciono i obracasz cewkę, nie wysnujesz ze swojej kądzieli przędziwa takiego cienkiego, jak to, które posłużyło do utkania wiszącej tam koszulki!
Poczem, decydując się nareszcie wyjść:
— Jakie ładne płócienko! jakie ładne płócienko! rzekł, zamykając drzwi.
— Prędko, prędko, schowajcie te wszystkie przyrządy! — zawołała wdowa — wyszedł tylko po to, żeby wrócić.
Szybka, jak myśl, młoda chłopka wsunęła tekę między ścianę a dzieżkę, ale, jakkolwiek prędki był jej ruch, okazał się jeszcze za powolny. Okiennica, która przecinała na dwoje drzwi w izbie, otworzyła się nagle i ukazała się głowa Courtin’a.
— Przestraszyłem was... Przepraszam — rzekł — ale chciałem się dowiedzieć, kiedy pogrzeb?
— Zdaje mi się, że jutro — odparła młoda chłopka.
— Pójdziesz ty precz, łotrze niegodziwy? — zawołała wdowa, podnosząc nad głową Courtin’a ciężkie szczypce, służące do chwytania głowni w olbrzymim kominie.