Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to co, chłopcy? — spytał Courtin, kierując konia przez wodę tak, żeby wyszedł na ląd nawprost gromadki.
— Umarły — odparł jeden z młynarzy lakonicznie, zwyczajem chłopów wandejskich.
Courtin skierował wzrok na trupa i ujrzał, że jest ubrany w mundur.
— Na szczęście — rzekł — to nikt z naszej okolicy.
Wójt Logerie uważał, iż nieostrożnością byłoby okazywać sympatyę żołnierzowi Ludwika Filipa.
— Mylisz się, panie Courtin — odparł ponurym głosem mężczyzna w kurtce bronzowej.
Ten tytuł pana, nadany mu z pewną przesadą, nie pochlebił bynajmniej wójtowi Logerie; wiedział, że w danych okolicznościach, w fazie, w jaką wszedł kraj, ten tytuł pana w ustach chłopa, gdy nie był dowodem szacunku, był równoznaczny z obelgą lub groźbą, co niepomału zaniepokoiło Courtin’a. To też postanowił mieć się jeszcze bardziej na baczności.
— Zdaje mi się jednak — odezwał się tonem ugrzecznionym — że ma na sobie mundur strzelców.
— Ba! mundur! — odparł ten sam chłop — jak gdyby pan nie wiedział, że obława na ludzi (tak Wandejczycy nazywali pobór do wojska) nie oszczędza naszych synów, ani naszych braci; zdaje mi się jednak, że pan, jako wójt, powinienby o tem wiedzieć.
Zaległa ponowna cisz.; a ta cisza tak bardzo zaciężyła Courtin’owi, że ją przerwał.
— A czy wiadome jest nazwisko tego nieboraka, który zginął tak nieszczęśliwie? zapytał Courtin.
Nikt nie odpowiedział.
Milczenie stawało się coraz bardziej znaczące.