Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzymał stare spodnie aksamitne, które namiętnie obrabiał igłą.
— Co ty, u dyabła, tam robisz? — spytał margrabia.
— Zima bywa mroźna w tych równinach, zwłaszcza, gdy wiatr idzie od morzą; a jak powrócę do siebie, zimno mi będzie w nogi na samą myśl, że wicher przedostanie się do nóg pańskich przez takie otwory! — odparł Jan Oullier, pokazując panu swemu spodnie, które naprawiał, a które były rozdarte od kolana do pasa.
— A więc jesteś krawcem? — rzekł margrabia.
— Niestety! — odpowiedział Jan Oullier — czy to człowiek nie nauczy się potrosze wszystkiego, gdy tak od lat dwudziestu żyje sam jeden? Zresztą, jak się było kołnierzem, to nigdy z niczem niema kłopotu.
— Dobryś! a czy ja nie byłem także żołnierzem? — zapytał margrabia.
— Nie; pan był oficerem, a, to nie to samo.
Margrabia Souday spojrzał, na Jana Oullier’a z podziwem, poczem położył się, zasnął i po chwili chrapał zawzięcie, co nie przeszkadzało bynajmniej w pracy byłemu szuanowi. Śród nocy margrabia obudził się.
Jan Oullier pracował jeszcze ciągle.
Góra odzieży niebardzo się zmniejszyła.
— Ależ ty się z tem nie uporasz, mój biedny Janie, choćbyś praco wiał do rana! — rzekł margrabia.
— Niestety! obawiam się, że pan będzie miał słuszność!
— A więc, idź spać, stary kolego, pojedziesz, jak doprowadzisz do jakiego — takiego porządku te łachmany, a jutro pójdziemy znów na polowanie.