Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jany, a zgięte kolana niezdolne już były wyprostować się, nogi postępowały naprzód z trudnością.
— Zatrzymaj się! zatrzymaj się, panie de Bonnevillei! — krzyczał Petit-Pierre — zatrzymaj się, ja ci rozkazuję!
— Nie zatrzymam się — odparł Bonneville — mam jeszcze siły, Bogu dzięki! wystarczą mi do końca... Zatrzymać się! zatrzymać się! gdy dobiegamy do portu; gdy dobiegniemy do końca drogi... Proszę tylko spojrzeć!
Na krańcu ścieżki, którą dążyli, widniała szeroka wstęga czerwonawa, która wstępowała na widnokrąg, a na tej wstędze odcinały się czarne linie prostokątne, wyraźne, wskazujące dom. Dzień świtał. Przybywali na skraj pól.
Ale w chwili, gdy Bonneville wydawał okrzyk, radości, nogi ugięły się pod nim, pochylił się padł na kolana, poczem korpus jego przechylił się łagodnie w tył, jak gdyby nadzwyczajnym wysiłkiem woli chciał, tracąc przytomność, uchronić od niebezpieczeństwa upadek tego, którego trzymał w objęciach.
Petit-Pierre wyzwolił się z tych objęć i stanął na równe nogi, ale chwiał się na nich tak silnie, że niewiele więcej był wart od swojego towarzysza. Próbował podnieść hrabiego, ale daremnie. Bonneville zaś usiłował zbliżyć dłonie do ust, niewątpliwie dla dania zwykłego sygnału wzywającego szuanów; ale zabrakło mu tchu i zaledwie miał dosyć siły, by powiedzieć Petit-Pierre’owi:
— Nie trzebią zapominać...
Poczem zemdlał.
Dom, który ukazywał się na widnokręgu, oddalo-