Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w niemały kłopot swoją dobrocią i uprzejmością, a nasza wdzięczność...
— Już się pan z niej uiścił rozrywką, jaką nam odwiedziny pańskie ze sobą przynoszą. Zrozumiesz łatwo, generale, że dla mnie, przyzwyczajonego do dwóch ładnych twarzyczek, które obdarzyłeś takimi miłymi komplimentami, dla mnie, będącego nadto ojcem ich właścicielek, pobyt w ubogim zameczku bywa niekiedy bardzo jednostajny, bardzo nudny. Niechże więc generał pomyśli, jaka była moja radość, gdy niedawno pewien chochlik przyszedł szepnąć mi do ucha: „Generał Dermoncourt wyruszył o godzinie siódmej wieczorem z Montaigu, by, wraz ze swoim sztabem głównym, złożyć panu wizytę w Souday!“
— A więc to jakiś chochlik uprzedził pana?
— Naturalnie! czyż ich niema w każdym zamku, w każdej chacie tego kraju? To też perspektywa spędzenia z panem miłego wieczoru sprawiła, że od dawna już nie byłem taki czynny; napędzałem do pośpiechu całą służbę, spustoszyłem kurnik, wprawiłem w ruch panny de Souday, wreszcie, niech mnie Pan Bóg za to skarze! sam przyłożyłem ręki do pasztetu i, zdołaliśmy, jako tako, przyrządzić obiad, który czeka na panów, i drugi, który podany będzie pańskim żołnierzom; nie zapomniałem o nich, jako dawny żołnierz.
— Pan służył w wojsku, panie margrabio? — spytał Dermoncourt.
— Może nie w tych samych, co pan szeregach; to też zamiast powiedzieć, że służyłem, powiem poprostu, że się biłem.
— W tym kraju?
— Właśnie! Pod wodzą Charette’a.
— Ach, tak!