Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

córkom napół gniewne spojrzenie — pozwolił sobie wysłać go do Montaigu bez mojego rozkazu.
— Ten ktoś, to ja, panie margrabio — rzekł Petit-Pierre tonem uprzejmym, niepozbawionym jednak stanowczości. — I przepraszam pana, że pozwoliłem sobie rozporządzić w ten sposób jednym z pańskich ludzi; ale trzeba było koniecznie, i to jak najprędzej dowiedzieć się, jaki w rzeczywistości panuje nastrój śród chłopów, zgromadzonych na jarmarku w Montaigu.
W głosie słodkim i melodyjnym mówiącego dźwięczał ton takiej naturalnej pewności siebie, taka świadomość wyższości tego, który mówił, że margrabiego ogarniało coraz większe zdumienie; i, odbywając w myśli przegląd wszystkich dostojnych ludzi, jakich znał niegdyś, by odgadnąć, czyim ten młodzieniec mógł być potomkiem, zdołał tylko wybełkotać kilka słów przyzwolenia.
W tejże chwili wszedł do salonu hrabia Bonneville. W charakterze starego znajomego, Petit-Pierre, sam przedstawił przyjaciela gospodarzowi domu.
Otwarta, szczera, wesoła twarz hrabiego ujęła odrazu margrabiego, już zachwyconego młodziutkim jego towarzyszem; otrząsnął się ze złego humoru, przsiągł, że nie będzie już myślał o tchórzostwie przyszłych towarzyszów broni, jak nie myśli o zeszłorocznym śniegu, i przyrzekł sobie, że użyje całej swej zręczności, by zniewolić hrabiego Bonneville’a do zdradzenia incognita tego osobliwego Petit-Pierre’a.
Gdy się to działo, wróciła Marya i oznajmiła ojcu, że śniadanie podane.
Dwaj młodzieńcy, których margrabia pchał przed sobą, zatrzymali się w progu jadalni.
Widok stołu był, istotnie, wprost przerażający.
Na środku wznosił się, niby starożytna warownia,