Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włosem, która palcem wskazywała generałowi drogę, jaką miał iść.
— Maryanna Picaut! — krzyknął Jan Oullier.
Szuan nic nie odpowiedział, ale złożył się do strzału i powoli nastawiał fuzyę do celu. Jan Oullier odwrócił się, na odgłos odwodzonego kurka. W chwili, gdy strzelec miał go spuścić, Oullier podniósł znienacka lufę.
— Nieszczęśliwy! — rzekł — pozwól jej przynajmniej pochować twego brata.
Strzał uleciał w powietrze; kula zginęła w przestrzeni.
— Masz! krzyknął Józef Picaut, wściekły, chwytając strzelbę za lufę i wymierzając kolbą straszny cios w głowę Oullier’owi, który nie — spodziewał się tej napaści — masz! z takimi białymi, jak ty, obchodzą się, jak z błękitnymi!
Pomimo siły herkulesowej, stary Wandejczyk upadł najpierw na kolana, poczem, nie mogąc się utrzymać nawet w tej pozycyi, stoczył się wzdłuż skały. Spadając, uchwycił się instynktownie ręką kępy wrzosu, lecz niebawem odczuł, że kępa usuwa się stopniowo pod ciężarem jego ciała.
Jakkolwiek oszołomiony, Jan Oullier, niezupełnie jednakże utracił przytomność i, spodziewając się, że wątłe gałązki, które utrzymywały go nad przepaścią, złamią się lada chwila, polecał duszę swoją Bogu.
W tejże chwili usłyszał odgłos strzałów i poprzez, nawpół przymknięte powieki ujrzał jakby przelatujące iskierki.
Spodziewając się, że to nadchodzą szuanie, prowadzeni przez Guérin’a, usiłował krzyknąć; ale zdawało mu się, że miał głos uwięziony w gardle, i że nie mógł podnieść tej, niby ołowianej dłoni, która powstrzymy-