Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trze, że nie mogłem z niej się wydostać, aż dopiero dzisiejszej nocy, przez okno, i to z narażeniem życia.
Jan Oullier zastanowił się na chwilę: uprzedzenie jego przeciw wszystkiemu, co pochodziło z Logerie, było takie silne, nienawiść do wszystkiego, co nosiło nazwisko Michel, taka głęboka, że miał wstręt do przyjęcia jakiejkolwiek przysługi od młodzieńca; albowiem, pomimo tonu naiwnej szczerości, jakim Michał mówił, podejrzliwy Wandejczyk zapytywał siebie jeszcze, czy jego dobra wola nie ukrywa zdrady. Rozumiał jednak dobrze, że Guérin miał słuszność; że on jeden tylko w takiej doniosłej chwili będzie umiał natchnąć szuanów taką wiarą w siły własne, że stawią jawnie czoło wrogowi; że on jeden będzie mógł przedsięwziąć środki konieczne dla opóźnienia ich pochodu.
Z drugiej strony mówił sobie, że baron Michel lepiej niż którykolwiek z chłopów będzie umiał wytłómaczyć hrabiemu Bonneville’owi niebezpieczeństwo, jakie mu grozi i, z niechęcią wprawdzie, zdecydował się przyjąć przysługę od młodego potomka rodziny Michel.
Mruknął wszelako:
— Wilcze plemię! nie mam innego punktu wyjścia!
Poczem dodał głośno:
— A więc dobrze. Niech pan idzie! Ale czy pan zna przynajmniej dobre nogi?
— Ze stali! Niech się pan zajmie swoimi wrogami — odparł Michał — i niech pan liczy na mnie. Panu potrzeba było dziesięciu minut na drogę do Souday; ja tam będę w ciągu pięciu, zapewniam pana.
Młodzieniec otrząsnął, jak mógł, błoto, którem był okryty, i zabierał się do odejścia.
— A zna pan dobrze drogę? — zapytał Jan Oullier.
— I, jak jeszcze! Jak ścieżki parku Logerie — i,